3-5-7... Już śpisz skarbie czy zaśnij wreszcie?!


Wraca jak bumerang dyskusja wobec metody usypiania dziecka według prof. Richarda Ferbera – „3-5-7”, opisanej w książce "Każde dziecko może nauczyć się spać. Jak uniknąć problemów z zasypianiem i przesypianiem nocy u dzieci".
Zapoznacie się z nią choćby tu lub tu.
Przeciwnicy gromią, jaka to krzywda wobec dzieci, okrucieństwo, tresura, przemoc, maltretowanie. Porzucone (aby zasnąć), opuszczone, samotne niemowlaki jawią się polskim matkom jako samo zło, zło tych dzieci, tych domów, tych rodzin. To trauma, a nawet czynnik uszkadzający dziecięcy mózg!
Czy słuszne jest tak jednostronne krytykowanie?
Może nie taki demon, jak go malują. Warto czytać ze zrozumieniem, w ogóle czytać, zgłębiać temat (poza samym tytułem i nazwą), nie sugerować się opisami interpretacyjnymi, nie stosować sztywno instrukcji wobec własnych dzieci, gdzie każde jest inne i inne ma potrzeby. Wszystko z głową. Dostosowane do możliwości, potrzeb i oczekiwań, rodziców i dziecka.

Metoda Ferbera, jest jedną z wielu porad dla rodziców, którzy nie radzą sobie ze zmęczeniem i własnymi emocjami, próbują różnych technik i sposobów, że uporządkować swoją codzienność. Nie jest to w każdym razie namawianie do praktyk, które mają krzywdzić dziecko, jak twierdzi wiele głosów (matek), podpierając się teorią o uszkodzeniu mózgu przez kortyzol, wydzielany w stresie.
Jedno z ważnych założeń tej metody mówi nam, że nie ma ona na celu pozostawienia dziecka do momentu tzw. "wypłakania" i uśnięcia z wyczerpania. Nasze wyjścia i powroty po określonym czasie, mają być dla malucha źródłem informacji, że jesteśmy w pobliżu i nic mu nie grozi.”, jak pisze psychomatka.
Nie brzmi to jak krzywda, prawda?

Przecież procedurę 3-5-7 można wykonywać nie wykluczając przytulania, czułości, głaskania, miłości i troski. Można być przewodnikiem dziecka także i w samodzielnym zasypianiu. To, że nie usypia się dziecka na rękach i nie śpi się z nim w łóżku, nie uniemożliwia nawiązania BLISKIEJ relacji z dzieckiem.
Autor 3-5-7 Ferber twierdzi, że "coraz dłuższe czekanie przeplatane ze sprawdzaniem stanu dziecka co jakiś czas jest dużo lepsze niż pozwalanie mu na wypłakanie się i nie wracanie do niego aż do rana". Nie chodzi o to, żeby dziecko skrzywdzić czy się nad nim znęcać (choć nadmierna opiekuńczość to też forma agresji), tylko, żeby w ramach zdrowego rozsądku i przy zachowaniu korzyści dla dziecka znaleźć złoty środek.
Nie chodzi o długotrwały płacz (nigdzie nie napisano, że godzinę ma płakać), ani o płacz który spowoduje wyczerpanie. Nie chodzi o obojętność, ani o chłód emocjonalny wobec dziecka. Przecież do tego nikt nie skłania! Dzieci buntują się po każdorazowym położeniu do spania, choć są bardzo zmęczone.  Można je wyciszać i odkładać do łóżka, nie dopuszczając do histerii (metoda zaleca kładzenie dziecka gotowego do drzemki). Zdarza się, że płaczą ze zmęczenia, albo płaczą przy zasypianiu (walczą z tym i protestują). Niekoniecznie muszą się bać i z tego powodu płakać, niekoniecznie płacz oznacza cierpienie.

Polecam obszerny tekst trenerki/konsultantki ds. snu dziecka. Trenerka czy treserka? Czyli szczerze o nauce samodzielnego zasypiania, kortyzolu i o tym, czy da się funkcjonować bez snu.
Tu fragmenciki:
"(...)bazując na wynikach badań pragnę uspokoić rodziców, że zmiana dotychczasowych nawyków, nawet jeśli oznacza okresowy płacz dziecka, nie tylko nie niszczy naszej więzi z dzieckiem i w żaden sposób nie wpływa negatywnie na rozwój emocjonalny dziecka, ale według wyników dostępnych badań (i oczywiście w oparciu o moje doświadczenia w pracy z rodzicami), znacznie zwiększa jakość życia rodziny oraz podnosi poziom satysfakcji z rodzicielstwa (Sadeh i współpracownicy, 2009)"
"Dopiero po wykluczeniu przyczyn zdrowotnych problemów ze snem (...) można rozważyć tzw. behawioralne zaburzenia snu, czyli problemy z zasypianiem, wybudzaniem się w nocy wynikające z nieprawidłowych zachowań dziecka lub rodziców, które prowadzą do pogorszenia długości i jakości snu, np. nieumiejętność stawiania granic przez rodziców, opór dziecka przed położeniem się do łóżka (Kaczor i Szczęsna, 2016)"
"Są oczywiście dzieci, które nie zasypiają same i śpią dobrze, nie wybudzając się na dłużej w nocy i nie alarmując rodziców. Czasem jednak dzieje się tak, że dziecko, które zasypia niesamodzielnie (np. karmione, dotykane, bujane, klepane lub po prostu w obecności rodzica: tzw. „nocne asocjacje“) oczekuje tego wsparcia również w trakcie przebudzeń między cyklami. Jeśli dziecko zasnęło w konkretny sposób, w konkretnej sytuacji i otoczeniu, to logiczne jest, że gdy przebudzi się w nocy, być może będzie potrzebowało odtworzenia tych warunków do ponownego zaśnięcia. W skrajnych przypadkach może zdarzyć się tak, że dziecko, które nie potrafi samo zasypiać będzie potrzebowało ponownego usypiania nawet co pół godziny-godzinę w nocy. W przypadku niektórych dzieci nie zasypiających samodzielnie taki stan rzeczy może utrzymywać się nawet latami(...) (Urban, 2007)
Przeczytajcie też godne pochwały podsumowanie w tym tekście!



Trzeba wspomnieć przy okazji Rodzicielstwie Bliskości a raczej jego medialnym obliczu i fanatyzmie niektórych. Bo zdaje się, że to głównie krzyczący zwolennicy RB tak walczą z 3-5-7? Ci, którzy wychwalają miłość i bliskość, szaleją z emocji i zioną z agresji, jeśli tylko ktokolwiek odważy się "testować 3-5-7 na biednym dziecku i w ogóle spróbować postępować inaczej, niż nakazują przyjęte zasady.
Przez lata, a nawet wieki nie istniało RB, w naszym dzieciństwie według wychowywania w latach 70, 80 nikt o RB nie słyszał, nie było dostępu do literatury która zaleca jedynie słuszne teorie, były za to osobne łóżeczka, kołyski i nikt nie snuł teorii o kortyzolu, jedni nosili, drudzy odkładali, trzeci przytulali, jeszcze inni oddawali do całodobowych żłobków. Ile z zagorzałych fanów RB ma jakieś braki, krzywdy, uszkodzenia mózgu przez nadmiar stresu w okresie niemowlęctwa? A może jednak mimo braku RB w dzieciństwie są zdolni do bliskości, pozytywnych uczuć, budowania relacji z dzieckiem?
Powiem więcej.
Przesadne praktyki na własnych dzieciach, skrajnie realizowane według sztywnych zasad RB, mogą być kompensacją własnych deficytów z dzieciństwa. Przecież chcemy dać naszym dzieciom, to, czego nam brakowało, albo to, co nam się wydaje, że brakowało. Jednak w jakim stopniu praktykowanie RB nie wynika z żadnych deficytów i oczywistego braku RB w dzieciństwie? Jeśli to drugie, i twierdzimy, że nasze dzieciństwo było szczęśliwe, to praktyka RB jest niczym więcej jak tylko formą życiowej filozofii ani lepszej ani gorszej od innych. Przesadne oddawanie się wyłącznie jednej filozofii życiowej z jednoczesnym odbieraniem prawa do istnienia na równych prawach innym filozofiom życiowym jest fanatyczne.
Filozofia RB niesie za sobą idee traktowania świata (nie tylko swojej rodziny), względem postawy jaką się reprezentuje wobec dziecka - żeby była spójna, a tylko teoretyczna. Trzeba dostrzegać inne systemy wartości, inne sposoby życia, inne filozofie, a jeśli uczy się bliskości i miłości, to trzeba ją też okazywać innym, czego serdecznie wszystkim życzę :)






Copyright © Szablon wykonany przezBlonparia