Chorujemy, cierpimy. Ile schorzeń i dysfunkcji zaczyna się w głowie, a ile zawdzięczamy czynnikom środowiskowym, genom i stylowi życia? Skłonności do lęku, paranoi, izolacji, niskie kompetencje społeczne i nie radzenie sobie w życiu - czy z tym się rodzimy?
Czynniki zewnętrzne, takie jak środowisko, sztuczne żarcie, inwazje farmakologiczne, trujący styl życia etc. pogłębiają te stany. "Dziedziczymy" zachowania, nawyki i przekonania, wywołujące np. określone schorzenia psychofizyczne.
To, jakiej te przekonania są jakości wpływa na nasze życie, życie naszych dzieci i otoczenia.
Skąd takie przeświadczenie? Mówi o tym m.in. psychologia transpersonalna, psychosomatyka, psychoneuroimmunologia. Podłożem naukowym wieloletnich obserwacji i badań jest medycyna, biologia, fizjologia, psychologia, psychiatria.
A jak jest, kiedy rodzą się dzieci z dysfunkcjami? Eksperci psychologii transpersonalnej twierdzą, że to nasze lustra. Nasze nieświadomie zrzucone bagaże. Problem z nas samych zostaje przerzucony na dziecko. Już nie musimy się borykać ze swoim ciężarem. Ten bagaż dostał ktoś inny. A, że choruje? To na pewno nie moja/nie nasza wina, to jest poza nami. Czy to prawda? Nawet jeśli, to dość brutalna. Co zrobić, by była konstruktywna?
Dzieci spięte, z napięciem mięśniowym, zalęknione, z dysfunkcjami motoryki i sensoryki, z zaburzeniami rozwoju i funkcjonowania, rodzą się osobom z nierozwiązywanymi problemami, nieustannie spiętymi, zalęknionym i zestresowanym. Eksperci od transpersonalnej tłumaczą to tak, że przeciążony układ współczulny rodzica jest nierozerwalnie zharmonizowany z układem dziecka. Ono nie może znieść dotyku, ma dosyć bodźców, jest bezpieczne tylko w swoim świecie.
Wszystkie te wysiłki, jakie wkładamy by pomóc dziecku, są działaniem zewnętrznym, doraźnym, uspokajającym własne sumienie - bo ciągle nie zrobiliśmy czegoś naprawdę, od siebie, ze sobą.
Nie zrobiliśmy pracy u źródła, nie może pomóc cokolwiek, co nie jest przyczyną.
Dzieci spięte, z napięciem mięśniowym, zalęknione, z dysfunkcjami motoryki i sensoryki, z zaburzeniami rozwoju i funkcjonowania, rodzą się osobom z nierozwiązywanymi problemami, nieustannie spiętymi, zalęknionym i zestresowanym. Eksperci od transpersonalnej tłumaczą to tak, że przeciążony układ współczulny rodzica jest nierozerwalnie zharmonizowany z układem dziecka. Ono nie może znieść dotyku, ma dosyć bodźców, jest bezpieczne tylko w swoim świecie.
Wszystkie te wysiłki, jakie wkładamy by pomóc dziecku, są działaniem zewnętrznym, doraźnym, uspokajającym własne sumienie - bo ciągle nie zrobiliśmy czegoś naprawdę, od siebie, ze sobą.
Nie zrobiliśmy pracy u źródła, nie może pomóc cokolwiek, co nie jest przyczyną.
Mało tego – determinanty naszego własnego przyjścia na świat przenosimy na własne życie. Pojawiają się nieprzewidziane nastroje i choroby. Jeśli sami przyszliśmy na świat jako lękowcy, nasza ciąża może przebiegać z wysokim poczuciem lęku, ze stresem i takie dziecko (kolejne) przychodzi na świat. Przykurczone, wycofane, rozbite emocjonalnie.
Wychowujemy neurotyka, lękowca, złośnika i nie rozumiemy skąd to się u niego wzięło? Od poczęcia maniakalnie dbamy o czystość – bo się pobrudzi, bo nałyka zarazków, bo przeniesie bakterie z toalety? Bez powodu złościmy się, wrogo komentujemy świat, obgadujemy innych, narzekamy, krytykujemy siebie? Koncentrujemy nasze wysiłki na wizerunku, aby przypodobać się innym? Niech nas nie zdziwią problemy z ubieraniem, trawieniem, załatwianiem się, brzydzenie się (nawet swojego własnego ciała), wycofanie i nieumiejętność spontanicznej, zdrowej zabawy.
Wychowujemy neurotyka, lękowca, złośnika i nie rozumiemy skąd to się u niego wzięło? Od poczęcia maniakalnie dbamy o czystość – bo się pobrudzi, bo nałyka zarazków, bo przeniesie bakterie z toalety? Bez powodu złościmy się, wrogo komentujemy świat, obgadujemy innych, narzekamy, krytykujemy siebie? Koncentrujemy nasze wysiłki na wizerunku, aby przypodobać się innym? Niech nas nie zdziwią problemy z ubieraniem, trawieniem, załatwianiem się, brzydzenie się (nawet swojego własnego ciała), wycofanie i nieumiejętność spontanicznej, zdrowej zabawy.
Jeśli w okresie prenatalnym stresu jest dużo, kształtuje się osobowość lękowca i neurotyka, osoby mającej słaby kontakt i wpływ na swe emocje, zmarzluch, oddychający płytko i nieustannie zmęczony. Tak został wykształcony i taki przyszedł na świat.
Lękowiec, złośnik, neurotyk itp. będą w dorosłym życiu szukali źródeł swojego lęku, potwierdzeń, będą dążyć do wciągania siebie w kłopoty i trudne sytuacje, skomplikowane relacje, bo tylko takie znają.
Lękowiec, złośnik, neurotyk itp. będą w dorosłym życiu szukali źródeł swojego lęku, potwierdzeń, będą dążyć do wciągania siebie w kłopoty i trudne sytuacje, skomplikowane relacje, bo tylko takie znają.
Co się dzieje u zestresowanej ciężarnej? Za odczuwaniem emocji idą konkretne reakcje biochemiczne ciała: neuroprzekaźników, układu krwionośnego, błon śluzowych, zmysłów, narządów wewnętrznych itp. Kiedy kobieta w ciąży przeżywa stres, układ współczulny szaleje. Krew odpływa do serca i głowy, kumulując tam tlen. Wysuszają się błony śluzowe (czyli również śluzówka macicy). Napinają się mięśnie (macicy również). Pogarsza się ukrwienie macicy i płodu, co powoduje niedobór tlenu i składników odżywczych.
A sam poród? Bez kontaktu ze swoimi emocjami, w lęku, czekamy na zaplanowany, kontrolowany i analizowany, kulturalny, opanowany poród. Przy takim scenariuszu dziecko jest zalęknione i nie ma zwyczajnie siły, by wyjść na świat, a my koncentrujemy się na tym, jak wyglądamy, wstydzimy się ciała i chcemy "dobrze wypaść", bo koleżanka urodziła tak szybko i sprawnie.
I myślimy, żeby tylko nic się nie stało, choć mamy w głowie scenariusz setek komplikacji…!
Niestety, bywa, że szpitale i procedury nie wspomagają natury. Tam musimy radzić sobie sami.
I myślimy, żeby tylko nic się nie stało, choć mamy w głowie scenariusz setek komplikacji…!
Niestety, bywa, że szpitale i procedury nie wspomagają natury. Tam musimy radzić sobie sami.
Jeśli sami jesteśmy z trudnej ciąży i trudnego porodu, miałyśmy trudne dzieciństwo, nie fundujmy tego samego swoim dzieciom. Bo prawdopodobnie dotąd wybieraliśmy takie sytuacje, które potwierdzały nasze problemy. Nasze dziwne i toksyczne związki, nerwice, brak satysfakcji w różnych obszarach życia, pokręcone więzi rodzinne, trudne relacje, powracające schorzenia, autoimmunologiczne choroby, upadlającą i niesatysfakcjonującą pracę. Traktowaliśmy innych tak, jak my sami byliśmy traktowani.
Czy założenia, jakie zostały tu przedstawione są ci bliskie?
Czy mają dla ciebie sens?
A może nie mają kompletnie żadnego i są przesadzone?