Perfekcyjna rodzina z tabloidu

Dziś byłam z mężem i młodszym na rowerach (starsze na kolonii), po drodze parki, place zabaw, restauracja. Jest sierpień, dzień wolny od pracy, wszędzie pełno rodzin i towarzyskich spotkań kobiet z dziećmi (pikniki na kocykach). A raczej bełkot na trawie!
Bo to trajkot nieustający! W kółko wałkowanie tematów okołodziecięcych: kupa, zupa, ząb pierwszy, drugi i dziesiąty, które czyje co robi i jak wspaniale to robi, jak się zachowuje i co czuje wraz z diagnozą potrzeb i możliwości (portret psychologiczny na poczekaniu), że mąż nawet raz upiekł ciasto i w ogóle wspaniale "pomaga" przy dzieciach, że dziś krem z warzyw i dzieci tak chętnie jedzą, że wczoraj małe nie spało, bo kawy się opiła, a nie powinna; że dzieci chodzą na zajęcia umuzykalniające, od pierwszego kroczku, tak słodko się ślinią i mają ciuszki z Zary.

Mam wrażenie, że zajob związany ze standardami życia rodzinnego osiąga wyżyny. Chcemy mieć takie wspaniałe i udane życie rodzinne, że pochłania to wszystkie siły, trzeba być w temacie, wiedzieć jak najwięcej, żyć rodzicielstwem bliskości i niczym więcej.
Mam taki przesyt spraw okołodomowych, że jak wychodzę do znajomych, albo robimy wycieczki rodzinne, robimy wszystko, żeby od codziennej prozy odetchnąć, pogadać o wszystkim innym... Jest tyle ciekawych tematów do poruszenia, opinii wzbogacających i poruszających przytłoczony dniem świstaka umysł. Jest? A może nie ma?

Rozumiem, że życie domowe, dzieciaki - to pochłania, ale żeby w 120% i świat poza nie istniał? Czy nie po to spotykamy się z innymi, aby oderwać się od spraw, od których zazwyczaj oderwać się nie możemy? Nie lubię takich spotkań i męczą mnie, gdzie się mieli w kółko o dzieciach, porównuje je i „filozofuje” co jest bardziej prawidłowe i bardziej im przydatne, które lepsze i które bardziej; gdzie monotematycznie obgaduje się swoich partnerów i narzeka, albo nie narzeka, a wręcz idealizuje. Tak sobie myślę, że w tym względzie jestem socjopatką.

Moja mama opowiadała mi, że 30 parę lat temu, kiedy udało jej wystać całą noc pod sklepem i dostać rano kurczaka, kiedy zrobiła już pranie we Frani z osobnym odwirowaniem i kiedy zrobiła obiad wcale nie z półproduktów, chwila wytchnienia z koleżanką to był raj. Kawka i papierosek, koc przy domu. Pamiętam to. Nie miałyśmy do nich wstępu, bawiliśmy się w pobliżu, ale żadne nie było przyklejone, nie lataliśmy co sekundę z okrzykiem: mama, mama! Dzieciaki były najczęściej w swoim gronie, całymi dniami biegając po podwórkach, odkrywając swoją dziecięcą kreatywność.  Dorośli mieli swój czas. Nie był to czas poświęcony na gadanie o rozwoju dzieci, ich emocjach, potrzebach, możliwościach. Wtedy po prostu nie było takich standardów. Nie było idealnych stylów wychowywania. Nieustannego koncentrowania się na dzieciach i dogadzaniu im. Przede wszystkim nie było ideału szczęścia! Rodziny perfekcyjnej! Wtedy nikt nie myślał o ideałach. Wtedy szczęście było przedmiotem akademickich rozważań filozofów i opasłych rozpraw naukowych, a dziś każdy konował wpycha ci swój poradnik, jak być idealnym rodzicem i osiągnąć absolutne szczęście.

Dziś nie masz wyjścia – musisz być idealny.






Copyright © Szablon wykonany przezBlonparia