Moje dzieci są idealne, tylko matkę mają trudną


Dzieci są różne. Oazy spokoju, torpedy, przytulasy, buntowniki, układne albo nieukładne, przekorne albo ustępliwe. To wiadomo. Jak i to, że żadne dziecko nie rodzi się złe z natury. Nie rodzi się niegrzeczne (co w ogóle znaczy to nieprzejrzyste i różnie rozumiane słowo?)
Ani upierdliwe.
Ani złośliwe czy wredne.

To dlaczego tak o nich zdarza nam się mówić? Dlaczego powtarzamy w kółko te frazę o niegrzeczności?
Czy są jakieś określone zasady niegrzeczności?
Co powoduje, że dla jednych rodziców niegrzeczne jest przerywanie innym, dla drugich bekanie przy stole, a dla trzecich szturchnięcie drugiego?
Wreszcie co wpływa na dziecko, że zachowuje się w jakiś sposób? Czy to nasze tzw. dobre przykłady z góry?
I czy do wszystkich, tak różnych dzieci jest sens stosować te same metody wychowacze?

Jestem świeżo po lekturze tekstu  "To nie Ty mnie wkurzasz, to ja się wkurzamautorstwa  Anity Janeczek-Romanowskiej z bloga Być bliżej.

Cenię ten blog i zdarzało mi się cytować z niego treści na OffMatce. Tym razem autorka pisze o wściekaniu się na dzieci i braniu odpowiedzialności za tę złość. Żeby nie obwiniać i nie przerzucać jej na dzieci. Bo to nie one nas wściekają, to wściekamy się my.
No cóż, nie  da się zaprzeczyć.






Temat złości to bardzo bliski mi temat. Jestem ekspresyjna, emocjonalna, żywo reaguję. Bywa, że wrzeszczę i klnę. Jestem tą złością, cała, ciałem i psychiką. Oswajam ją od lat. W sumie raczej  więcej rzeczy mnie nie złości, niż złości, ale wiele mnie porusza. Nauczyłam się pracować nad swoimi przekonaniami związanymi z tą emocją i większość powodów czy wymówek do złości wyeliminowałam. Ale jeśli chodzi o dzieci…. Tracę nadzieję, że w ogóle się da.

Nie marzę, aby stać się ostoją spokoju. To niemożliwe. Jestem temperamentna, daje wyraz swoim emocjom w postawie, głosie, twarzy. Złość czy radość wyrażam ekspresyjnie. W postaci zen czy innym *ness byłabym kimś innym. Ale nie ukrywam, że ciągle pracuję nad złością związaną z dziećmi i czasem mam wrażenie, że dreptam w kółko. Wchodzę na górę i spadam na łeb!

Anita Janeczek-Romanowska pisze, że wścieka ją, kiedy dziecko nie chce jeść jej posiłków. Ona się nagotuje, a dziecko tego nie tknie. Rozumiem ją, szkoda energii własnej, zmarnowanego czasu i jedzenia. Choć ja nie wściekam się z akurat z takiego powodu, sama nie jem na siłę. Moje dzieci też mają takie prawo. Więc ten przykład do mnie nie trafia, ale chodzi o to, żeby zobaczyć, jak rożne rzeczy nas wściekają. I nabrać do nich dystansu.

Tylko spokój nas uratuje?

Wścieka mnie marudzenie bez powodu. Ignorancja potrzeb innych. Patrzenie na czubek własnego nosa. Fanaberie, histerie, wrzaski, teatralne wycie. Dokręcanie śruby i eskalowanie konfliktu do granic. Brak współpracy.
Czasem Starsza wymyśli sobie coś, o co wierci dziurę od błagania po histerię. Zafiksuje się na osiągnięciu celu. Cała reszta schodzi na dalszy tor, nawet jeśli wcześniej robiłyśmy razem przyjemne rzeczy. Czasem myślę, że jeden z drugim ekspertem od dzieci powinni sobie wypożyczyć sobie moją temperamentną Starszą na 2 tygodnie i zweryfikować swoje porady.
Wściekam się kiedy zapowiada się fajny dzień, a dziecko robi półgodzinną jazdę bo coś zgubiło, spodnie są nie takie, świat jest zły i nikt nie może z tych powodów mieć spokoju (jeśli w tym czasie Młodsze też mają swoje plany i stawiają podobny opór, wściekanie jest podwójne lub potrójne (edit 2018, kiedy pojawiło się trzecie...).
To mnie czasem wypruwa z energii. Szczególnie, jeśli mam za sobą nieprzespaną noc czy jakieś zmartwienia. A bywa, że dzieci odpuszczają, kiedy ja już jestem wypruta. Kiedy wszystko jest już postawione na głowie. Taka strategia.

Jaka za tym stoi moja potrzeba? Mile spędzonych chwil. Spokojnego i radosnego dnia. Przyjemnego życia rodzinnego. Porozumienia, zgody, współpracy.
Stoją też za tym oczekiwania wobec dzieci. Zawsze wyższe wobec swoich, niż wobec obcych. Bo człowiek by chciał, żeby było kolorowo i komfortowo. Kulturowa opowieść o cukierkowym macierzyństwie odbij się jak stary śledź!

Nie wymagam, żeby moje dzieci były "grzeczne". Cenię, że mają swoje zdanie i dokonują swoich wyborów. Wspieram w tych wyborach i indywidualności. Namawiam do zadawania własnych pytań, do argumentowania wniosków. Traktuję jak istoty rozumne, jak podmioty, które się szanuje, bez względu na odmienność. Czasem chyba traktuję je zbyt dorośle. Ale może to dobrze?
Nie stosuję kar, bo nie przynoszą rezultatów, za to są przykre dla dzieci i dla mnie. Rozmawiam i tłumaczę, stawiam na emocje.
Młodsze mają coraz więcej do powiedzenia, ich charakterki widoczna jest na buźkach.
Starsza to przykład człowieka, do którego należy przystosować świat, nie odwrotnie. Wysoka inteligencja, wysoka wrażliwość. Forsowanie swojego zdania to jej hobby. I niechęć do reguł.
Współpraca? Tak, ale na określonych warunkach. Przy czym jest niezwykle twórcza, kreatywna, zdolna, skuteczna i kapitalna.
Czy istnieje dobra metoda na zbudowanie konstruktywnej relacji w takiej konfiguracji?
Nasza relacja jest dobra. Choć ja ciągle jeszcze się wściekam. Wiem, że to moja złość, bezradność, kiedy chciałabym, żeby chwile wyglądały inaczej, kiedy wskazuję na dobre strony, a trafiam na mur-beton.
No cóż, moje dzieci są jakie są.
Są idealne.
Tylko, cholera, matkę mają trudną.





.........
PS. Ale, może, WYSTARCZAJĄCO DOBRĄ?

Copyright © Szablon wykonany przezBlonparia