Obowiązki rodzica wobec własnych dzieci.
Obowiązki tworzą znawcy i eksperci od naszego "dobra narodowego", które jest własnością wszystkich wtedy, kiedy wszystkim to pasuje.
Wcale nie dzieci je tworzą. Nie dzieci o nich decydują.
Tworzy je całe społeczeństwo.
W innych przypadkach, na przykład trudnych i beznadziejnych, dzieci stają się tylko nasze i musimy z obowiązkami radzić sobie sami.
Oto kilka:
Mamy obowiązek wpisać się w społeczne oczekiwania.
I nie chodzi o to, czy przejmujemy się tymi oczekiwaniami, czy nie. Możemy mówić: "mam to gdzieś, nie przejmuję się opinią innych". Ale to nieprawda. Bo chodzi o realne reakcje ludzi - najczęściej obcych i na co dzień nam obojętnych, ale też z tak zwanego bliskiego codziennego otoczenia - takie jak wyśmianie, arogancję, izolowanie, agresję. Spróbujmy chłopca ubrać na różowo, albo dziewczynce wyciąć irokeza. Nie dawaj dziecku mięsa czy pszenicy, kąp w orzechach a zęby myj olejem w imię swoich wyobrażeń o zdrowym życiu. Nie szczep. Nie dawaj antybiotyków, nie zbijaj gorączki. Nie chrzcij dziecka, nie puszczaj na religię. Opowiadaj mu, że miłość homoseksualna jest normalna, masturbacja naturalna, a schabowy to brutalnie zamordowana świnka.
Mamy obowiązek być tzw. poprawnym rodzicem.
Jesteśmy bacznie obserwowani. Nie powinniśmy na dziecko krzyknąć, pozwolić mu na krzyczenie też nie, nawet jeśli jest niemowlęciem (niekończące się komentarze typu, że coś dziecku dolega, a matka nic?), jeśli jest starsze to tym bardziej - rozwydrzony bachor, źle wychowany. Oczekuje się, że twoje dziecko będzie grzeczne i posłuszne, a najlepiej niewidoczne, ma być żywym zwierciadłem twoim rodzicielskim kompetencji. Rozmowa z dzieckiem w miejscu publicznym jest oceniana i komentowana. Zagląda się dziecku do talerza, czym rodzic karmi i poi, żeby skomentować oczywiście. Dzieci się porównuje i etykietuje, nieustannie wystawia noty, a rodzic ma obowiązek się z tym zmierzyć i to pokornie przyjąć, bo jeśli to olewa, to jest co najmniej niepokorny a najczęściej patologiczny.
Mamy społeczny obowiązek nauki katechezy w świeckich szkołach i podtrzymywania "tradycji", takich jak komunia święta czy obchody świąt. Nie obowiązek? A co? Może przywilej? Nie spełniając tych społecznych oczekiwań, narażamy siebie i dziecko na pytania, komentarze i nierzadko ostracyzm, bo inne to jednak inne czyli dziwne i niebezpieczne. Podzielone dzieci wytykają się palcami, najczęściej te co chodzą, wytykają te, co nie chodzą (bo to mniejszość), a nawet nie chcą się z nimi kolegować i straszą je, że wylądują przez swój grzech w piekle. Wydawałoby się, że nie tego uczy katolicka religia miłości, a jednak.
Mamy obowiązek kierować się dobrem społecznym, wychowywać w duchu społeczności.
Co znaczy powtarzać dziecku: "podziel się, bo trzeba się dzielić", "nie zabieraj, bo to nieładnie, przeproś, poproś", "bądź grzeczny i miły dla innych", "nie kłóć się, trzeba żyć w zgodzie", "bądź grzeczny, znów przeproś". Niestety, z tego obowiązku wywiązywanie się idzie kiepsko, na każdym kroku pokazujemy, że postępujemy kompletnie na odwrót. Jesteśmy mało spójni. Innych mamy w dupie. Dorośli niechętnie wchodzą w sąsiedzkość, nie są życzliwi w sklepie, kiedy mogą wpuścić do kolejki dorosłego z małym dzieckiem, nie ustępują w tramwaju miejsca, nie odwzajemnią dialogu gdy dziecko zagada w piaskownicy. Są nieuprzejmi, wrogo do siebie nastawieni, obgadują innych, myśląc, że dziecko tego nie słyszy i nie rozumie. Nie dzielą się, nie proszą, są niemili i się żrą.
Mamy obowiązek zapewniać dziecku byt, czyli kupować modne ciuchy i topowe markowe zabawki, zabierać w cool miejsca i zapisać na trendy zajęcia. Im więcej, im lepiej, im drożej, tym mamy większe poczucie spełnionego obowiązku.
Jeszcze coś?
A gdzie nasze prawa?
Mamy prawo nie wpisywać się w społeczne stereotypy, nie być poprawnym rodzicem, idealną matką i idealnym ojcem, nie wypełniać obowiązków, nie zawsze kierować się dobrem społecznym.
Tylko o tym prawach zapominamy.
Obowiązki tworzą znawcy i eksperci od naszego "dobra narodowego", które jest własnością wszystkich wtedy, kiedy wszystkim to pasuje.
Wcale nie dzieci je tworzą. Nie dzieci o nich decydują.
Tworzy je całe społeczeństwo.
W innych przypadkach, na przykład trudnych i beznadziejnych, dzieci stają się tylko nasze i musimy z obowiązkami radzić sobie sami.
Oto kilka:
Mamy obowiązek wpisać się w społeczne oczekiwania.
I nie chodzi o to, czy przejmujemy się tymi oczekiwaniami, czy nie. Możemy mówić: "mam to gdzieś, nie przejmuję się opinią innych". Ale to nieprawda. Bo chodzi o realne reakcje ludzi - najczęściej obcych i na co dzień nam obojętnych, ale też z tak zwanego bliskiego codziennego otoczenia - takie jak wyśmianie, arogancję, izolowanie, agresję. Spróbujmy chłopca ubrać na różowo, albo dziewczynce wyciąć irokeza. Nie dawaj dziecku mięsa czy pszenicy, kąp w orzechach a zęby myj olejem w imię swoich wyobrażeń o zdrowym życiu. Nie szczep. Nie dawaj antybiotyków, nie zbijaj gorączki. Nie chrzcij dziecka, nie puszczaj na religię. Opowiadaj mu, że miłość homoseksualna jest normalna, masturbacja naturalna, a schabowy to brutalnie zamordowana świnka.
Mamy obowiązek być tzw. poprawnym rodzicem.
Jesteśmy bacznie obserwowani. Nie powinniśmy na dziecko krzyknąć, pozwolić mu na krzyczenie też nie, nawet jeśli jest niemowlęciem (niekończące się komentarze typu, że coś dziecku dolega, a matka nic?), jeśli jest starsze to tym bardziej - rozwydrzony bachor, źle wychowany. Oczekuje się, że twoje dziecko będzie grzeczne i posłuszne, a najlepiej niewidoczne, ma być żywym zwierciadłem twoim rodzicielskim kompetencji. Rozmowa z dzieckiem w miejscu publicznym jest oceniana i komentowana. Zagląda się dziecku do talerza, czym rodzic karmi i poi, żeby skomentować oczywiście. Dzieci się porównuje i etykietuje, nieustannie wystawia noty, a rodzic ma obowiązek się z tym zmierzyć i to pokornie przyjąć, bo jeśli to olewa, to jest co najmniej niepokorny a najczęściej patologiczny.
Mamy społeczny obowiązek nauki katechezy w świeckich szkołach i podtrzymywania "tradycji", takich jak komunia święta czy obchody świąt. Nie obowiązek? A co? Może przywilej? Nie spełniając tych społecznych oczekiwań, narażamy siebie i dziecko na pytania, komentarze i nierzadko ostracyzm, bo inne to jednak inne czyli dziwne i niebezpieczne. Podzielone dzieci wytykają się palcami, najczęściej te co chodzą, wytykają te, co nie chodzą (bo to mniejszość), a nawet nie chcą się z nimi kolegować i straszą je, że wylądują przez swój grzech w piekle. Wydawałoby się, że nie tego uczy katolicka religia miłości, a jednak.
Mamy obowiązek kierować się dobrem społecznym, wychowywać w duchu społeczności.
Co znaczy powtarzać dziecku: "podziel się, bo trzeba się dzielić", "nie zabieraj, bo to nieładnie, przeproś, poproś", "bądź grzeczny i miły dla innych", "nie kłóć się, trzeba żyć w zgodzie", "bądź grzeczny, znów przeproś". Niestety, z tego obowiązku wywiązywanie się idzie kiepsko, na każdym kroku pokazujemy, że postępujemy kompletnie na odwrót. Jesteśmy mało spójni. Innych mamy w dupie. Dorośli niechętnie wchodzą w sąsiedzkość, nie są życzliwi w sklepie, kiedy mogą wpuścić do kolejki dorosłego z małym dzieckiem, nie ustępują w tramwaju miejsca, nie odwzajemnią dialogu gdy dziecko zagada w piaskownicy. Są nieuprzejmi, wrogo do siebie nastawieni, obgadują innych, myśląc, że dziecko tego nie słyszy i nie rozumie. Nie dzielą się, nie proszą, są niemili i się żrą.
Mamy obowiązek zapewniać dziecku byt, czyli kupować modne ciuchy i topowe markowe zabawki, zabierać w cool miejsca i zapisać na trendy zajęcia. Im więcej, im lepiej, im drożej, tym mamy większe poczucie spełnionego obowiązku.
Jeszcze coś?
A gdzie nasze prawa?
Mamy prawo nie wpisywać się w społeczne stereotypy, nie być poprawnym rodzicem, idealną matką i idealnym ojcem, nie wypełniać obowiązków, nie zawsze kierować się dobrem społecznym.
Tylko o tym prawach zapominamy.