Co naprawdę oznacza być RODZICEM? Jak kształtujemy życie naszym dzieciom

Jakaś część z nas została rodzicami z przypadku, jakaś z wyboru podobnego do każdej innej tradycji (typu ślub kościelny, komunia - bo wypada), a jakaś świadomie i z pełną odpowiedzialnością.
Niektórzy z nas przywiązują do kontaktu z dzieckiem dużą wagę, a inni wolą zrzucić to na barki systemu edukacji i czynników zewnętrznych.
Jedni się przejmują i starają, drudzy nie mają czasu ani chęci.
To co właściwie znaczy być RODZICEM?

RODZIC to ktoś, kto ma przygotować dziecko do samodzielnego życia. To najbardziej trafna i najprawdziwsza definicja rodzica, jaką stworzono. Na jej podstawie można ocenić na ile działania rodzica przekuwają się na samodzielność w życiu dziecka. Samodzielność jest podstawą przetrwania. Nie tylko ta materialna i operacyjna, ale emocjonalna też.
Przyjrzyjmy się naszym zachowaniom, jakie stosujemy metody, jaki preferujemy model, jak kształtujemy, edukujemy i co naprawdę z tego może wynikać w dorosłym samodzielnym życiu naszego dziecka. Z akcentem, że każde, absolutnie każde ukierunkowywanie ma wpływ, a określone zachowania, postawy, poglądy i wybory naszych dzieci nie biorą się z powietrza.





Co najtrafniej odzwierciedla ten właściwy obraz RODZICA?


Role i postawy, jakie przyjmuje dorosły i jakie narzuca swojemu dziecku. Postać rodzica z dzieciństwa ciągnie się za dorosłym dzieckiem przez całe życie, już nie fizycznie, ale w jego głowie.
Weźmy ten pesymistyczny scenariusz.
Samokrytyk, oskarżyciel, surowy oceniacz, cenzor, sędzia, kat, poganiacz, moralista, idealista. Superego. Określenia różne, ale chodzi o tego samego, siedzącego nam w głowie przez całe życie towarzysza. W najmniej oczekiwanych momentach podcina skrzydła, sieje zwątpienie we własne możliwości, nakazuje gnać za niespełnionymi ambicjami. Rzadko nagradza i chwali, jeśli już to tak, aby wpędzić w pustą dumę. Raczej gani. To nikt inny jak nasz własny rodzic.
Potomek nieustannie karcony, kontrolowany, krytykowany, nagradzany w niezrozumiałej kategorii zasługiwania, mający słuchać rozkazów, wykonujący wolę jedyną i słuszną – wolę rodzica, przez całe swe życie będzie uważał, że wola silniejszego jest ważniejsza, że jego racje nikogo nie mogą obchodzić a uczucia się nie liczą. Takie wzorce zostały w nim wykształcone. To m.in. efekt kar i narzucania woli, bez wglądu w potrzeby i autonomiczność dziecka.
Przykładowo, jeśli nieustannie wkuwamy dziecku do głowy: 

- że ma być czyste i schludne (uważaj przy zabawie czy jedzeniu, nie pobrudź się, idealnie zapnij kurteczkę oraz trzymaj wzorcowy porządek w pokoju, inaczej jesteś niechluj i brudas),

- że ma ładnie wyglądać, uśmiechać się, pięknie prezentować, być grzeczne i posłuszne cały czas (inaczej jest bachorem, zasługuje na kary i niech się wstydzi),
- że korzystanie z publicznych toalet i zjedzenie czegoś, co upadło na podłogę jest fuj i będzie na pewno przez to chore, a chodzenie w miejsca gdzie jest dużo ludzi jest niebezpieczne (świat ogólnie jest zagrożeniem czyhających zewsząd patogenów i patologii)
- że nie wolno mówić i pytać o seksualność, dotykanie się po częściach intymnych to wstyd, a o miesiączce się nie rozmawia (tu religia pełni swoją okrutną rolę, ale nie tylko, też komunikaty z reklam)
- że nie może się złościć, płakać, krzyczeć, bawić po swojemu i łamać żadnych zasad (posłuszeństwo to podstawa)
- że musi zachowywać się "jakoś" zgodnie ze swoją płcią - że nie wolno, że trzeba, że się musi, że nie wypada, że się powinno i że należy, bo co ludzie powiedzą?! itd...
…to najczęściej wywołaną reakcją będzie w dorosłości brak komfortu w podobnych sytuacjach. I ból emocjonalny, zakorzeniony głęboko w przekonaniach.

W ten sposób tworzy się podłoże dla rozwoju kompleksów, izolacji, nerwic, natręctw i innych zachowań antyspołecznych. To tylko podłoże, nie ma tragedii?
Może jednak być, jeśli dziecko zorientuje się skąd te negatywne przekonania w jego głowie i rodzic stanie się jego wrogiem nr 1.



Copyright © Szablon wykonany przezBlonparia