Dlaczego inteligencja nie gwarantuje życiowego sukcesu?
Dlaczego oceny szkolne nie mają sensu?
W jaki sposób sam rodzic kształtuje w dziecku postrzeganie świata, a potem oczekuje od niego całkiem innej postawy?
Co to jest styl wyjaśniania, dlaczego warto go w sobie (i swoim dziecku) modyfikować, dla lepszego życia?
Część rodziców uznaje pewne parametry za kluczowe w osiągnięciu przez dziecko życiowego sukcesu. W tym: oceny szkolne, czerwone paski, osiągnięcia oraz wysoki iloraz IQ.
Niestety, żadne z powyższych nie gwarantuje sukcesu życiowego dziecka. Nie mają realnego wpływu na powodzenie w dorosłości. Sukcesy życiowe osiągają niekoniecznie osób najbardziej utalentowane! No, chyba, że przy odpowiednim talencie odznaczą się jednocześnie czymś jeszcze.
W czym tkwi clue?
(Dlaczego uważam, że oceny szkolne są bez sensu, a także o tym, co jest ważniejsze od wysokiego IQ dziecka piszę na końcu).
Tymczasem zbadano, dokonano odkryć i postawiono wnioski, które od dziesięcioleci nie mają szans przebić się do polskiego systemu edukacji i rozsądku polskich rodziców, tym samym realnie pomóc naszym dzieciom mieć tzw. dobre życie.
Profesor psychologii, twórca teorii wyuczonej bezradności oraz psychologii pozytywnej, Martin E.P. Seligman, badał m.in. osoby rekrutujące się na wyższe uczelnie.
Mianowicie rekrutacja kandydatów na wyższe studia nie dość, że nie przewidywała postępów przyszłych studentów, to błędnie oceniała ich możliwości w toku studiowania. Rekrutacja była chybiona – po półroczu i dalej większość rokujących kandydatów odpadała ze studiów.
Co znaczyło „rokujących” w oczach działu rekrutacji? Miały być to osoby, które uzyskiwały określony wynik i dzięki temu były przyjęte na listę studentów. Wynik był liczony na podstawie ocen ze szkoły średniej, oceny komisji kwalifikacyjnej oraz rezultatów testu wstępnego na studia. Był to tzw. test SAT (Stanford Achievement Test).
Założono, że im wynik wyższy, tym większa gwarancja, że przyjmuje się dobrych przyszłych studentów, który będzie miał równie wysokie oceny – znamy to, prawda? Jest tak obecnie w szkołach średnich i wyższych w Polsce. Potrzebne są punkty w podstawówki, żeby dostać się do liceum i punkty z liceum, żeby dostać się na uczelnię. Ważny jest test wstępny oraz oceny komisji, co niekoniecznie wskazuje czy nadajemy się do owego profilu i czy damy sobie na danym kierunku radę (weźmy na przykład taką uniwersytecką psychologię – zdaje się test ogólny wiedzy ze szkoły średniej, czytanie ze zrozumieniem a czasem test na IQ; psychologie na prywatnych uczelniach nie mają egzaminów, tylko wysokie czesne, które decyduje o możliwości studiowania tego kierunku).
Ogólnie, musimy się dobrze wyuczyć podstawy programowej, żeby dać innym poczucie, że jesteśmy zdolni i nadal będziemy utrzymywać wysoki poziom nauki.
W 1987 poddano studentów pierwszym testom autorstwa Seligmana – kwestionariuszowi ASQ (Attributional Style Questionnaire) mierzącemu STYL WYJAŚNIANIA zdarzeń.
Najpierw przybliżę, co to jest STYL WYJAŚNIANIA. Jest to nawykowy, względnie trwały sposób, za pomocą którego ludzie wyjaśniają wydarzenia, które mają miejsce w ich życiu.
To, jak myślisz o swoich problemach, chorobach, niepowiedzeniach – może je pogłębić lub przeciwnie – osłabić. Mając PESYMISTYCZNY STYL WYJAŚNIANIA bezradność nie będzie lekcją, ale porażka może pchnąć Cię w otchłań depresji, niezależnie od Twojego IQ.
Optymista porażki życiowe traktuje się jako zdarzenia chwilowe, których nie jest bezpośrednio winny poprzez np. brak kompetencji czy słabość, jako zdarzenia o niewielkim wpływie na jego życie, natomiast sukcesy interpretuje jako zależne od niego samego, od jego własnych kompetencji i zalet, jako zdarzenia stałe, mające wpływ na jego życie.
Z pesymistami jest dokładnie na odwrót.
Wróćmy do badania.
Po pierwszym semestrze, długiej sesji egzaminacyjnej, współzawodnictwie w szkole wyższej, wielu prymusów szkoły średniej, którzy wypadli świetnie w testach SAT, polegało, a wielu średniaków wypadło dużo lepiej, niż zakładano. Studenci, którzy dali sobie radę o osiągnęli wyniki lepsze niż zakładano (oceniając ich zdolności za pomocą testu wstępnego) byli OPTYMISTAMI! I analogicznie, ci, którzy wypadli dużo gorzej, niż powinni, byli pesymistami.
Wyniki pokazały, że te metody rekrutacji są do niczego, to czysta absurdalna statystyka, która nie przekładała się na uczelniane realia. Studenci, którzy mieli sobie świetnie radzić, radzili sobie gorzej, niż przewidywano, a znaczna cześć osiąga lepsze wyniki, niż wskazywały ich punkty przy rekrutacji.
Tym samym, dużo zdolnej młodzieży nie dostaje się do wybranych szkół i uczelni, a przyjmowani są tacy, którzy odpadają albo się męczą.
Przejdźmy do innego badania Seligmana, w tym przypadku dzieci - uczniów klas 4.
Podobne wnioski jak z badania kandydatów na studia dotyczyły właśnie tego badania. Wniosek brzmiał mniej więcej tak: „PESYMISTYCZNY STYL WYJAŚNIANIA u dzieci może być podstawową przyczyną ich depresji i marnych osiągnięć”.
Większość niepowodzeń w szkole nie jest wynikiem braku zdolności dziecka. Dzieci mające PESYMISTYCZNY STYL WYJAŚNIANIA wykazywały się bezradnością wobec niepowiedzeń, niechęcią do wykonania zadań, nie doceniały tez swoich osiągnięć. Kiedy dzieci wychodziły z założenia, że NIE MOGĄ NIC ZROBIĆ, przestawały próbować, poddawały się, brakowało im też umiejętności dochodzenia do siebie po niepowiedzeniu.
Wiemy już, że STYL WYJAŚNIANIA decyduje o naszym powodzeniu.
Pytanie skąd u dzieci taki, a nie inny STYL WYJAŚNIANIA zdarzeń (porażek)?
Seligman to zbadał. Są 3 źródła wpływów.
Pierwszy to forma wyjaśnień przyczyn niepowiedzeń, które stale słyszy z Twoich ust – szczególnie jeśli jesteś matką, bo to jednak matka spędza z dzieckiem znaczną większość czasu. Jeśli wyjaśniasz przyczyny niepowodzeń optymistycznie – dziecko również będzie je tak wyjaśniać.
Drugi to forma uwag krytycznych, które serwujesz dziecku kiedy mu się coś nie uda. Jeśli koncentrujesz się na stałych przyczynach (ty ciągle, ty zawsze, ty nigdy…. czyli niepowodzeniom nie będzie końca...) oraz zasięgu uniwersalnym (czyli że obecna sytuacja wpłynie negatywnie na wszystko wokół), a do tego personalizujesz (przyczyna wynika z jego winy czyli kreujesz ofiarę), to prawdopodobnie serwujesz dziecku zasady organizacji jego świata w jakie uwierzy na stałe.
Trzeci to natura urazów i strat, jakie doświadcza dziecko. Im bardziej są stale obecne w jego życiu, wyrabia w sobie pogląd, że niepowodzenia ciężko przezwyciężyć.
Pomijając ważny aspekt środowiska, mamy ogromny wpływ, jako rodzice, na formułowanie się STYLU WYJAŚNIANIA. Dając komunikaty i oceniając zdarzenia, kształtujemy w dziecku rozumienie świata. Kształtujemy optymistę lub pesymistę. Kogoś, kto będzie szukał przyczyn swoich niepowiedzeń w sobie lub zjawiskach trwałych, albo w zjawiskach chwilowych, zmiennych, postrzegając problemy jako rozwiązywalne, krótkotrwałe i o ograniczonym zasięgu.
Na koniec osobiste zdanie nt. ocen szkolnych.
Oceny kosztują dziecko ogrom pracy i wysiłku, stresu, marnotrawienia czasu (siedzenie w podręcznikach jest zawsze kosztem czegoś). Oceny uczą, że nagrody (uznanie, prezenty) zdobywa się nie za to jakim się jest, ale za to jak bardzo spełnia się oczekiwania dorosłych, wchodząc w określoną przez nich odgórnie rolę. Zdobywanie wiedzy dla oceny jest jak sprzątanie swojego pokoju dla nagrody pieniężnej. Bez wewnętrznej motywacji, chęci, potrzeby, wykształcenia zdrowej konstruktywnej postawy. Bez entuzjazmu, który nadaje sens działaniom.
Bo… nie matura lecz chęć szczera zrobi z dziecka bohatera!
:)
A co jest o niebo ważniejsze od wysokiego IQ dziecka? Jego umiejętność budowania relacji. Umiejętność współdziałania, współpracy, kompromisu, komunikacji, empatii. Czyli to, bez czego nie jesteśmy w stanie dobrze funkcjonować w przyjaźni, związku
i rodzicielstwie. W życiu :)
Treści na podstawie "Optymizmu można się nauczyć. Jak zmienić swoje myślenie i swoje życie" Martina E.P. Seligmana.
Ciekawe wyniki badań polskich:
„Edukacyjna skuteczność optymizmu – optymizm a oceny szkolne, wytrwałość w realizacji celów i przystosowanie szkolne”