Jak życie nas testuje. O modzie na terapię i walce z dyskomfortem

 

Pójście do psychologa / terapeuty ma się równać z naprawianiem swojego życia, ze zmianą sytuacji życiowej, ma świadczyć o naszej dbałości o jego jakość, o naszym statucie samozaopiekowania. Już nie jest czymś krępującym. Jest czymś dobrze widzianym, związanym ze stylem życia.

Już nie wystarczy się pokazać z dorobkiem zawodowym czy materialnym, aktualnie należy mieć "świadome życie wewnętrzne", najlepiej prowadzone przez kogoś z dyplomem. Celebryci nadają trend, aby mówić o terapii z dumą. Terapie poleca się dla wszystkich, wszędzie, od najmłodszych lat i pokazuje się ją jako remedium na wszelkie problemy.
Jeśli masz problem, z czymś sobie nie radzisz, życie układa się inaczej, jakbyś chciał - idź na terapię.
Walcz z dyskomfortem!
Ale czy o to chodzi?

Moda to trend, za którym podąża człowiek (często bezmyślnie). Narzuca sobie styl bez refleksji i wzglądu, względnie bez wysiłku. Jeśli idziesz do psychologa po wskazówki i narzędzia do budowania umiejętności - świetnie. Ale jeśli idziesz bo wierzysz, że to remedium na problemy i szybka "naprawa siebie", podniesienie samopoczucia bez sięgania do korzeni, bez zmiany codzienności w jakiej żyjemy - szkoda twojego czasu. Terapia dotyka historii i pracy mentalnej z twoim EGO, ale nie leczy z codzienności, w jakiej żyjesz. Środowisko, dbałość o przestrzeń wewnętrzną  i regulację emocji, higiena życia, kondycja ciała, odżywianie - to powinniśmy traktować priorytetowo, żeby nie wychowywać kolejnych pokoleń odciętych od siebie ludzi. Tymczasem zgadzamy się na destrukcyjne nawyki, trującą żywność, życie w biegu. 

(To jest też dla rodziców najtrudniejsze do zrozumienia, bo oni chcą szybkiej "naprawy dziecka", a tak naprawdę nie sięgają do szerszej perspektywy i korzeni.  Pozostaje mieć nadzieję, że edukując rodziców, co do ważności środowiska jakie tworzą dzieciom i bezpieczeństwa emocjonalnego - nie tylko materialnego, nasze dzieci przestaną być "bezdomnymi dziećmi" w wielkich domach. To nie w rękach obcych osób jest zapobieganie nieszczęściom tych dzieci, to jest w rękach rodziców i w ich świadomym życiu, w towarzyszeniu sobie i swoim dzieciom.)



Skąd wzięła się niechęć do dyskomfortu i przymus naprawiania?
Dlaczego myślisz, że zdarzy się "pewien dzień", kiedy wreszcie osiągniesz dobrostan?
Wyobrażasz sobie, że odnajdziesz szczęście i spokój, gdy już zdarzy się to czy tamto?
Wierzysz, że zawsze będzie dobrze, jeśli tylko coś/ktoś? 
I że zawsze będziesz dobrze się czuć, pod warunkiem, że ktoś/coś? I co wtedy?
Masz motywację, wolę, czas, przestrzeń i pieniądze, idziesz z tym do terapeuty. Wierzysz, że 4 godziny w miesiącu pozbawią cię złego samopoczucia.
Dlaczego w to uwierzyłeś?

Pewnie, że fajnie byłoby osiągnąć taki dobrostan i flow, ale życie jest dużo bardziej prozaiczne. Nakładanie na siebie presji i kontroli, w przekonaniu, że dobrostan zależy od jakiegoś czynnika zewnętrznego,  a nawet wewnętrznego, to droga wyboista jak wykres EKG. Nie ma złotych środków, uniwersalnych metod, magicznych narzędzi na szczęście. Życie jest, jakie jest.
Przyjęcie trudności boli, a one będą przychodzić. Jeśli skoncentrujesz się na dążeniu do stałego szczęścia, a przyjdzie gorszy moment i trudniejszy czas, wtedy to będziesz sam siebie mobbingował, bo musisz coś przerobić, naprawić, dążyć do lepszej wersji siebie. Ale, halo. Ta lepsza wersja nigdy nie nastąpi!
Ona jest cały czas.
Samopoznanie, doświadczenie i rozwój w życiu człowieka nigdy się nie kończą.

Dyskomfort i flustracja przychodzą zazwyczaj, kiedy:

• porównujemy się z innymi
• rozważamy niepowodzenia i rozgrzebujemy rany z przeszłości
• martwimy się o przyszłość
• wierzymy że trzeba dążyć żeby bo naszego życia zapukało spełnienie, a jak już będzie to na zawsze
• wierzymy, że zawsze będziemy dobrze się czuć
• nie ufamy sobie na tyle, by z troską i opieką zaglądać do własnego środka
• wyrzekamy się emocji które są odzwierciedleniem umysłu w ciele (im bardziej umysł chce pozbyć się bólu tym bardziej boli)
• osądzamy siebie i krytykujemy, w trudnych emocjach mówimy "zawiodłem, nie dałam rady, zachowuje się głupio". 

Walka z dyskomfortem to walka z wiatrakami. W tej walce ty będziesz tym przegranym. Bo dyskomfort to nieodłączna część życia. Życie testuje cały czas. Wprowadza w dyskomfort.
 Psycholog ma nam pomóc zrozumieć własne emocje. Ale my już je rozpoznajemy i rozumiemy. Jesteśmy bardzo świadomym społeczeństwem. Czytamy książki, słuchamy podcastów, oglądamy mądre wywiady. Jesteśmy wręcz przeintelektualizowani.
Brak nam jednego - zaufania do samych siebie. Działania z troski, a nie ze strachu. Odklejenia się od rządzącego nami EGO, od rozdrapywania przeszłości i planowania przyszłości (w kontekście - kiedyś będzie lepiej). Od rosnących potrzeb i oczekiwań. Marzeń, aby być lepszym i posiadać więcej.
Największą pracę ze sobą zrobimy własnym zaangażowaniem i troską o siebie. Kiedy ufasz, przestajesz uciekać, przestajesz się bać. Już wiesz, że te pragnienia wcale nie są twoje. Że te emocje i myśli nie muszą tobą rządzić.

Zdajesz test.
Nie pozbywasz się dyskomfortu i nikt Cię nie naprawia. 

Po prostu uczysz się samemu z nim radzić. 




Copyright © Szablon wykonany przezBlonparia