Uzależniony czyli chory, słaby i najlepiej żeby zniknął


Temat uzależnienia nie jest mi odległy. Znam go z domu rodzinnego. W tej historii nie było wygranych. Cierpi cała rodzina, jeśli do uzależnionego dołączy druga patologiczna jednostka, tym gorzej dla całej reszty. Nie przez przypadek zostałam terapeutką rodziny i uzależnień. Teoria teorią (choć przy procesie certyfikacji teorii było najmniej), ale doświadczenie życiowe to szkoła, jakiej nie da żadna instytucja. Lata dojrzewania w centrum zmagania się z chorobą, lata autoterapii i trudnych treningów intrapsychicznych nie zastąpią nawet najlepsze studia psychologiczne.

Człowiek przesiąka tematem, dorasta w nim i od niego zależy co z tym dalej zrobi. Okoliczności może mieć sprzyjające lub krytycznie niekorzystne, może powtórzyć los rodzica, lub zupełnie przeciwnie – zostać mistrzem świata.



Byłam wczoraj w kinie na filmie „Najlepszy”*. Ponury i przygnębiający listopadowy wieczór został wchłonięty bez pamięci przez historię z życia wziętą. Ciężko uzależniony facet, narkoman, wraca do życia, do sportu i osiąga najwyższy szczyt. Sportowy i życiowy. Chciał udowodnić sobie, że da radę. I dał! Pada w tym filmie wiele mądrych sentencji.
Jak ta, że każdy, kto wychodzi z nałogu, jest mistrzem świata.

Dlatego ja też się nią czuję – mistrzynią. Nie musiałam zmagać się z odwykiem, ale miałam trudny start, ogromne obciążenia i wiele razy stałam na krawędzi, z której tylko mały kroczek dzielił mnie od upadku. Mam mnóstwo samozaparcia, woli życia, obowiązkowości – być może rodzinna szkoła życia tego mnie nauczyła. Przeżyłam i mam całkiem nie-byle-jakie to życie!


Drogi do świadomości samego siebie są różne, prowadzą przez labirynty, przez kryzysy, przez sukcesy, przez lepsze i gorsze momenty. Niektórzy twierdzą, że musi nam się przytrafić jakaś katastrofa, ciężka choroba czy kryzys, żeby spojrzeć na swoje życie i otaczający świat inaczej.
Z pewnością nie ma lepszej drogi do samoświadomości niż samodoświadczanie, samopoznanie.
Taką drogą może być UZALEŻNIENIE.
Może, bo wcale nie musi. Może, pod warunkiem, że zostanie wykorzystane jako bodziec do działania, a nie jako kajdany skazanego.

Bycie człowiekiem uzależnionym czy pochodzenie z takiego środowiska, to ciągle w naszych realiach coś wstydliwego, stygmatyzującego. Nie dotyczy nas, dotyczy gorszych. Nie afiszujemy się z tym, z obawy o wrzucenie w szufladkę „patologia” lub po prostu ze wstydu. Takie pojęcia jak trzeźwość czy abstynencja są abstrakcyjne, niemodne, wzbudzają podejrzenie. A jednocześnie panuje społeczne przyzwolenie na picie do woli, przez każdego, przy każdej okazji.



Dlaczego uzależnieni są stygmatyzowani? 
Jest wiele powodów. Obarcza się ich odpowiedzialnością za zdegradowanie samego siebie, za rozpad rodziny, krzywdę parterów i dzieci. Ocenia się ich jako słabeuszy, bez silnej woli, podatnych na wpływy, nieudolnych i niedojrzałych. Wrzuca hurtowo do worka marginesu społecznego, niezależnie od okoliczności. Traktuje jako hedonistów i egocentryków, skupionych wyłącznie na zaspokajaniu swoich przyjemności.

Często to prawda. Są tacy, co przegrywają tę walkę, o ile w ogóle ją podejmą. Nie zależy im, nie mają celu, ani motywacji. Nie mają wsparcia, nawet najlepszemu terapeucie nie będzie zależeć na wyjściu z nałogu, tak jak powinno osobie chorej czy jej rodzinie. Ale to nie znaczy, że trzeba ich potępić, uznać za straceńców bez szans na zmianę.

alkoholicy wysokofunkcjonujący tzw. HFA (High Functioning Alcoholics). Istna plaga. Mają status zawodowy, rodziny, majątki. Dla nich alkoholik to menel, margines. Ale nie oni, w życiu! 
To może być Twój kolega czy koleżanka, stale na lekkim rauszu, bo gatunkowe wino czy droga brandy nie są przecież takim samym uzależniającym C2H5OH jak tania nalewka...
Nie zdają sobie sprawy, że alkohol to niewielki fragment całego problemu. Że problem w tym, że nie radzą sobie z własnym życiem. 



Żeby zrozumieć, jak poprzez uzależnienie można odmienić swoje życie na lepsze, trzeba podkreślić wagę terapii. Długiej, żmudnej, trudnej terapii psychologicznej, złożonej z kroku z przód i dwóch w tył, kiedy kształtujemy na nowo wolę przetrwania i sens egzystencji. Po kilkuletniej terapii, będącej transformacją życiową, nabieramy innego poglądu na świat wartości i zasad. Terapia jest szansą, którą można wykorzystać bądź nie. Ale z pewnością jest ogromną pracą nad samym sobą. Wysiłkiem i walką. Osoba uzależniona, po terapii, „czysta”, to ktoś, kto stawił czoła wielkiemu problemowi. Stawił mu czoła i dał radę. Pomimo destrukcyjnych szponów nałogu, podjął wyzwanie i zmienił jakość swojego życia, oraz życia swojej rodziny, o ile jej wcześniej nie stracił bo i tak bywa.


To nie buła z masłem, to nie kurs asertywności, to nie szkoła coachingu. To długi proces, wieloetapowy. W terapii trzeba się zetknąć z druzgoczącym poczuciem winy, wybaczyć sobie, znaleźć nowe wartości, wzmocnić kręgosłup tak, aby nie musieć uciekać od siebie. Pokora wobec siebie i ogółu życia, jaką przejawiają w postawie życiowej trzeźwi uzależnieni, jest godna szacunku i podziwu, warto dawać ją za przykład, zamiast tępić słowa podając za wzór ludzi, którzy nigdy nie zaznali słabości, a patrzą na innych z pouczeniem, jak należy żyć.

Jeśli miałeś trudności i pokonałeś je – nie masz potrzeby, by pouczać innych. Osobista zgoda na rzeczywistość pozwala innym żyć swoim rytmem, każdy ma z osobna swój scenariusz i sam reżyseruje swoje życie.
Zawsze chciałam pracować z ludźmi i dla ludzi. Nie zarządzać ale wspierać, dzielić się wiedzą, wskazywać kierunek, podnosić świadomość i kompetencje społeczne. Nie władać, ale wzmacniać. Uwrażliwiać.
Poszukiwałam, testowałam. Relacje biznesowe zamieniłam na relacje terapeutyczne. Wtedy zaczęłam przyglądać się ludziom baczniej. Jakie mają potrzeby, czego poszukują. Uczyłam się, jak dopasować swoje możliwości do ich potrzeb.

Szybko się rozczarowałam – ludzie szukają szczęścia i zdrowia podanego na tacy. Chcą iść na skróty. Chcą szybkich metod, łatwych narzędzi, czarodziejskich technik. Prosto to wykreować i sprzedać, poddając naiwną wiarę psychomanipulacji. Wystarczy chcieć, by wykorzystać bezlitosny rynek. Człowiek potrzebuje spójności, będzie się męczył w tej hipokryzji. Wszystkie te czarodziejskie szybkie metody będą znieczulającym plastrem, którego działanie mija szybko.

Kogo obchodzi uzależniony alkoholik? Komu zależy, żeby wrócił do aktywnego życia? Ośrodki uzależnień są niedofinansowane, w dużych miastach przeładowane, próżno szukać darmowych grup DDA. Po terapii zamkniętej lub dziennej, uzależniony wraca do swojej rzeczywistości. Jeśli znajdzie wsparcie w organizacji pozarządowej, to fajnie, ale nie każdy chce chodzić na AA, które jest ruchem przykościelnym, opartym na wierze religijnej i modlitwie do Boga.


Z uzależnionymi nie pracuje się po wierzchu, nie wmawia się im złotych idei, nie pakuje się ściemy. Niektórzy próbują iść okrężną drogą ale życie szybko weryfikuje ten wątpliwy wysiłek. Kiedy zobaczą w jakim są punkcie życia, kim są, co za nimi a co być może przed, chcą pracować w prawdzie, nie zamydlać sobie oczu – tu szybkie i łatwe metody polegną. Już wiedzą, że praca nad sobą wymaga wglądu, że to proces, który trwa całe życie. Wiedzą, ile stracili, ile mogli stracić i jak łatwo jest tracić. Doceniają, co mają. Mają pokory, szacunku do zwykłego życia, do prostych życiowych wartości. Nie bez lęku, nałogi są podstępne. Ale, jeśli trwają w trzeźwości, mają więcej zgody ze sobą i pokoju, niż niejeden „zdrowy”.

Nie wstydzą się słabości. Przyznają do błędów. Starają się przyjąć, jak jest. I żyją w nieustającej czujności. Nie ufają swoim emocjom i stanom, kontrolują się. Wiedza, że mogą przyjść kryzysy i trudności, nadaje im bycia człowiekiem z krwi i kości. Tylko głupiec uparcie i ślepo wierzy, że zawsze będzie pięknie bo „myśli mają moc przyciągania”. W jakimś stopniu tak, mamy wpływ na swoje samopoczucie poprzez siłę mentalną, ale nie mamy wpływu na wszystko, życie jest zmienne, dynamiczne, nieprzewidywalne. Takie dyrdymały dla masonerii, to oszukiwanie siebie. Nikt po długim uzależnieniu i długiej terapii tego nie łyknie.

Dlatego, zanim ocenisz i wystawisz osąd, zobacz z kim naprawdę masz do czynienia.
Oni idą per aspera ad astra, przez trudy do gwiazd… 






* Film „Najlepszy” - reż. Ł.Palkowski 2017
Wyszłam z kina poruszona, pod ogromnym wrażeniem historii i tego, jak została pokazana. Warto!

Copyright © Szablon wykonany przezBlonparia