Pokazywanie postów oznaczonych etykietą słabość. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą słabość. Pokaż wszystkie posty

Przekroczyć EGO. Klucz do dobrego życia.


Jest maj 2024.



9 lat temu, w maju 2015, zdawałam egzamin zawodowy w szkole psychoterapii, będąc w 6 miesiącu ciąży. Chwile wcześniej brałam udział w intensywnym kilkudniowym treningu intarpsychicznym. Łatwo nie było, był to czas mojej dużej przemiany, zawodowej i mentalnej, nowych wyzwań i sytuacji. 

Na szkołę zdecydowałam się bo ciągnęło mnie do rozwoju osobistego, byłam już po kilkuletniej terapii własnej, po pracy z doświadczeniem traumy i zmaganiach z nerwicą lękową.
Byłam też wtedy na etapie poszukiwania własnej tożsamości, drogi życiowej, zawodowej.
Po doświadczeniu macierzyństwa przekształciło się moje poczucie wartości, potrzeb, oczekiwań, priorytetów. 
Chciałam zmian.

Kilka lat szkoły wniosło w moje życie bardzo dużo, uruchomiło potencjał. Jakiś czas wcześniej zakończyłam etap 10-letniej pracy z korporacji - pracę, którą dobrze wspominam i która była bardzo rozwojowa, ale przestała być moim celem i dawać mi satysfakcję. A ja szukałam zawodowej pasji, pracy i działań nadających życiu sens. Ostatecznie okazało się, że psychoterapia też nie jest celem moich poszukiwań ani spełnienia, bo jestem dobra w czymś innym, co mnie spełnia, co też jest związane bezpośrednio lub pośrednio z misją społeczną. Ale 9 lat temu o tym nie widziałam i mocno weszłam w rozwój umiejętności psychologicznych, coraz głębiej wchodząc w pracę mentalną, robiąc kolejne kursy, poznając kolejne narzędzia i pracując przede wszystkim ze sobą. Podjęłam się pracy z przekonaniami i emocjami, wykorzystując do tego skuteczne metody autoterapeutyczne. Efekt był, ale nie na poziomie, którego oczekiwałam, nie pełny, nietrwały, 

4 lata temu, kiedy wybuchła pandemia, miałam już trójkę dzieci, w tym najmłodsze w wieku 2 lat. Wtedy wzięłam się za siebie fizycznie, zaczęłam systematyczne treningi żeby zawalczyć o swój kręgosłup, a przede wszystkim zamknąć rozstęp kresy białej i pozbyć się po ciążowej przepukliny. To był kolejny etap dbałości o siebie, z dobrym rezultatem. 

Więc, mentalnie byłam poukładana, fizycznie wyćwiczona. Niby ideał, ale... nie opuszczało mnie poczucie, że moje źródło jest jeszcze nieodkryte.

Rok temu w maju zdarzyła się trudna sytuacja w naszej rodzinie, która postawiła wszystkich do pionu. Brakowało mi zasobów, żeby temu sprostać. Byłam fizycznie silna, mentalnie wyedukowana i psychicznie gotowa. Ale czegoś mi brakowało, żeby złapać balans. Wtedy wydarzyła się kraksa, która skłoniła mnie, żebym zajrzała do wewnątrz, odrzucając wszystkie znane dotąd metody. Żebym sięgnęła do czucia, o którym zapomniałam przy wieloletniej pracy z EGO. Wiedziałam tak wiele, rozumiałam tak wiele i tak ogromnie mi to przeszkadzało! Byłam przeintelektualizowana. W świecie mojej samodyscypliny nie potrafiłam odpuścić.
Zrozumiałam, że aby odnaleźć to, co przywróci równowagę, spokój, radość i twórczość, potrzebuję sięgnąć do źródła, odcinając się od całej przysposobionej psychologii, która mnie zawiodła dając doświadczenie, że terapeutyczna praca mentalna z EGO nie przyniesie skutecznej, trwałej zmiany.

Pojechałam na kurs metody ECPR z psychiatrą dr Danielem Fisherem. Jakże trudno było zignorować swój analityczny racjonalny umysł i wejść na inny poziom komunikacji z drugą osobą. To wydawało się niewykonalne. Mój umysł cały czas podważał proces, cały czas pytał i wątpił, potrzebował narzędzi, konkretów i odpowiedzi. Nie był otwarty, nie mogłam czuć! To było moje pierwsze mocne spotkanie z czymś, co nie było moim EGO. To był szok. Weszłam w czucie, którego nie analizowałam. Emocje przychodziły i odchodziły, a ja nie robiłam z tym nic. I to był przełom. W wieku 45 lat znalazłam klucz, otworzyłam wrota i zobaczyłam długą piękną nową drogę przede mną.

Po kursie ECPR wróciłam do rzeczywistości i miałam mnóstwo nowych pomysłów na siebie. Rozpoczęłam nowe studia. Zapisałam się na teakwondo. Weszłam intensywnie w nowe projekty zawodowe. I... zaczęłam źle się czuć. Najpierw ciągłe zmęczenie, które potem przeszło w wyczerpanie. Spadki nastroju. Bóle mięśni i stawów, zawroty głowy. Zaburzenia rytmu serca, pogorszenie wzroku. Brak snu nocnego, w dzień ciągła senność. Rano nie mogłam stanąć do pionu, nie miałam siły żyć... czułam, że muszę umrzeć, żeby się odrodzić. Że to wymaga dużej zmiany i kolejnego cofnięcia się, zanurkowania w siebie po coś jeszcze. 

Pojechałam nad ukochane morze, do ośrodka buddyjskiego, zaczęłam intensywną pracę z odosobnieniem, oddechem, medytacją. 
Nie chodziło mi ani o buddyzm, ani o konkretną medytację czy drogę rozwoju ale o cel: stworzenie warunków na ciszę i regenerację. Nie chciałam wyjazdu jogi, warsztatów rozwojowych, kursów nowych umiejętności - niczego co wymaga interakcji i co narzuca mi sposób spędzenia czasu.
Chodzi o to, aby wyciszyć EGO, dotrzeć do źródła siebie, do przyczyny w swojej świadomości i jaźni. 

Przełomowe było zobaczenie, że moje wybory i decyzje wynikały głównie z potrzeb EGO. Emocje i potrzeby z nich płynące były uwięzione, nie potrafiłam się przestawić na tryb czucia. Byłam przyczajonym tygrysem, który jest w gotowości na kolejne podboje, aktywności i ambicje. Chciałam rozwoju, chciałam więcej. To znaczy EGO chciało, a EGO nie bierze jeńców, tylko zajeżdża człowieka. Jest bezkompromisowe, samokrytyczne, wymagające i karcące. Jest tak głęboko samodyscyplinujące, że potrafi doprowadzić do głuchoty na potrzeby płynące z ciała i serca. Jego mechanizmy zagłuszają, a popędy pchają w niekoniecznie pożądane kierunki. EGO nie odpuszcza.

Nasze opinie, przekonania, urazy, krzywdy, motywacje płyną z EGO.
Ilu z nas podejmuje decyzje z EGO? Decyzje dotyczące pracy, rodzicielstwa, miejsca zamieszkania, stylu życia, wyglądu. Bo trzeba, bo wypada, bo się należy, bo mnie docenią, bo mnie zobaczą, bo zasłużę, bo zyskam, bo ja im pokażę, bo nakarmię się czyimś uznaniem.

Kiedy wycofujesz uwagę z zewnątrz i kierujesz ją do wewnątrz, słyszysz to, co było zagłuszane. Odkrywać co jest pod złością. Co jest pod lękiem. Wszystko płynie w Tobie i to jest w porządku, bo już nie pozwalasz EGO tego oceniać. Widzisz siebie, takim jakim jesteś i nie potrzebujesz w tej podróży przyzwolenia nikogo innego, poza samym sobą. 

Świadomie nie piszę o akceptacji, z którą nie jest mi po drodze. Nie akceptuje porażek, złości, smutków kiedy są powody aby się cieszyć, różnych swoich cech, zachowań, chorób, wydarzeń, ludzi, spraw, niesprawiedliwości.
Nie akceptuje bo nie czuje, że w naturalny sposób mi to przychodzi. I nie mam z tym problemu!
Bo daje sobie zgodę i przyzwolenie, że to się wydarza, że to czuję, widzę, że tego nie jestem w stanie zaakceptować. 
Różnica może dla kogoś mało wyraźna, dla mnie kluczowa. 

Wracając do stanu zdrowia - zrobiłam wiele badań, podejrzewano różne poważne choroby. Ostatecznie mój stan okazał się przewlekłym stanem zapalnym, który zredukowałam przez pożywienie, pracę duchową i pracę z ciałem. Za każdym razem, kiedy siada mi zdrowie, wiem, że zaniedbałam siebie psychicznie i fizycznie. Chorowałam na astmę, alergię, hashimoto, RZS i boreliozę z Lyme.
Te choroby nie przyszły znikąd ale odeszły donikąd. Nasze ciało daje nam wyraźne informacje.
W procesie zaopiekowania ciała i emocji, choroba już nie jest do niczego potrzebna. 

Co z tym EGO? Trzeba je rozpoznać. Ono oczekuje, wchodzi w konflikty, sabotuje, dąży do perfekcji i rywalizacji, rozprasza, chwali się, porównuje, oczekuje, rości, wątpi, cierpi i przeszkadza, jest sztywne ("kij w dupie"), martwi się, blokuje zaufanie i wzmacnia mechanizmy obronne. Nawet jeśli EGO jest "zdrowe" czy "wysokie" to nadal jest to EGO - płynące z myśli, przekonań, spostrzeżeń i wspomnień. Stwarza fałszywe filtry naszego postrzegania świata przez wyuczone programy warunkujące umysł. 

Niech Twoje EGO Cię nie warunkuje. Przekrocz je.








Czytaj więcej >

Gifted czy Asperger?


Mamy czasy diagnozowania, kwalifikowania pod tezę, oceniania, orzeczeń, opinii i badań naszych dzieci. Normy są wyśrubowane i mało który dorosły się na nie łapie, ale to przecież normy dla dobra naszych dzieci, żeby im pomagać, żeby mogły się prawidłowo rozwijać. Jeśli nie łapią się na normy, już czeka terapia i ekspert, w ramach odskoczni od opresyjnego środowiska systemu edukacji.






Nie generalizuję, diagnozy też są potrzebne. Ale jako samodzielnie myśląca matka, która stykała się
z powierzchownym, nieobiektywnym, krytycznym osądem otoczenia, w tym tzw.specjalistów od dzieci, oraz widząc, jak łatwo przylepia się łatki innym dzieciom, zdążyłam wyrobić sobie własne zdanie. 

Mamy czasy, kiedy skupiamy się na dzieciach tak bardzo, jak nawet w połowie nie skupiamy się na sobie samych. Chcąc zaspokoić wszystkie potrzeby dzieci, te rzeczywiste i te, które nam się wydaje, że ich potrzebami są, przestajemy zajmować się sobą - źródłem realnych wzorców. Chcemy dzieci naprawiać, ze sobą nie robiąc nic.
I tak oto wpędziliśmy dzieci w kozi róg - dzieci muszą spełniać oczekiwania otoczenia i nasze, są bombardowane sprzecznymi wzorcami (pomagaj/bądź dobry/dziel się vs bądź najlepszy/wygrywaj/tylko ty się liczysz), są wystawiane na nieustanną ocenę, mają się dostosować ale być wybitne, mają być posłuszne i asertywne jednocześnie, mają być podręcznikowo sprawne, rozwinięte według akademickich norm. 

Rodzic, który widzi, że z dzieckiem "coś jest nie tak" (albo słyszy to od innych) szuka informacji w internetach a następnie leci do ekspertów, których lista rośnie i wcale nie mam na myśli nazwisk tylko tzw.tytuły. Tytułowani eksperci, o których istnieniu kilka lat temu nikt nie słyszał, okazują się niezbędni na drodze naszego rodzicielstwa (niezbędni nam ale i czasem dzieciom).
Zdarza się, że ich teorie się wykluczają. Albo, że szukają potwierdzenia pod tezę skrupulatnie opisanego przez rodzica i podanego im pod nos problemu (którego nie zobaczą u dziecka przez 30 minut będąc z nim sam na sam). Wypisane w elaboracie diagnozy można z łatwością dopasować do większości, nikt z nas nie jest homogeniczny. Jesteśmy zagubieni w oceanie wskazówek, zaleceń, niezrozumiałych sformułowań, dziwnie brzmiących terminów. Stajemy się zagubieni i labilni emocjonalnie, jak to dziecko w gabinecie.

No bez wujka googla i fejsbukowych grup wsparcia się nie obejdzie.

Wiem, że jest druga strona medalu. Wiem, że są dobrzy specjaliści i skuteczne terapie.  Ale dziecko to nie jest zbiór ustandaryzowanych, stereotypowych cech, a jeśli rodzic ma potrzebę dookreślenia dziecka to niech idzie do specjalisty po diagnozę, wtedy, kiedy uzdolnień nie widać a trudności przerastają ich w codziennym życiu. Dlaczego wtedy? Żeby nie zderzyć się ze ścianą polskich standardów kategoryzacji dzieci (uczniów). Polski system nie ma pomysłu na zdolne dzieci.
Publikacje naukowe pokazują nam o wiele szerszą perspektywę problemu.
Np. na stronie amerykańskiej Davidson Institute znajdziemy wyjaśnienie różnic między uzdolnieniami
a zespołem Aspergera
(tekst z 2009!), dlaczego w Polsce jesteśmy tak daleko w tyle z tą fachową wiedzą?

Zdolne dziecko z trudnościami, dziecko gifted, dziecko podwójnie wyjątkowe 2E, dziecko z asynchronią rozwojową, ponad przeciętnie zdolne z rozpoznaniem ASD, IS, SPD, ADHD, ADD, Hyperfocus... 

GADC to klinicznie opracowane narzędzie - lista kontrolna dziecięcych uzdolnień vs. zaburzeń Aspergera, która ma pomóc nauczycielom, ekspertom i rodzicom określić, czy:
nieodpowiednie, nieelastyczne lub nierealne środowisko edukacyjne przyczynia się do niezwykłego lub niewłaściwego zachowania dziecka, ma wskazać, które działania, te dla zdolnych czy te z zespołem Aspergera będą najbardziej odpowiednie i pomogą, a nie zaszkodzą. 





Publikacja i bibligrafia: https://www.davidsongifted.org/search-database/entry/a10900

Czytaj więcej >

​Dzieci nadmiernie widzialne


Każdy z nas był widzialny przez swoich opiekunów w jakichś konkretnych sytuacjach. Kiedy wrzeszczał i wpadał w histerię, albo kiedy ładnie wyglądał, albo  recytował wierszyk, albo opiekował się rodzeństwem, albo dostawał piątki, albo kiedy był chory, albo kiedy był grzeczny, albo ładnie jadł, albo kiedy się bił, albo sprzątał.
Pamiętamy uczucie bycia widzialnymi. Pamiętamy kiedy się pojawia i co musimy robić, żeby wróciło. Awanturować się, bić, dobrze uczyć, ładnie jeść, chorować, występować, opiekować, sprzątać....

Inaczej jest kiedy jesteśmy widzialni na okrągło. 



Bo upadniesz, bo nie zjesz, bo zrobisz sobie krzywdę, bo musisz mieć pomoc (sam nie dasz rady), bo trzeba cię nadzorować, kontrolować, chronić, wyręczać, być dostępnym na każde zawołanie, wymagać specjalnego traktowania.... 

Z takim oczekiwaniem stajesz wobec świata. I szukasz możliwości co zrobić, aby być niewidzialnym.

Nadmiernie się boisz, kłamiesz, masz niską samoocenę, niską odporność i niską pewność siebie. Nie wierzysz, że jesteś wystarczająco zdolny, kompetentny ani dobry, aby samodzielnie zarządzać swoim życiem. 

Nie udowodniłeś sobie, że sam potrafisz, więc nie masz poczucia własnej sprawczości, skuteczności i motywacji. Byłeś stale monitorowany i chroniony, więc tego oczekujesz w relacji.

Ciągle słyszałeś, jak jesteś wyjątkowy, że zasługujesz tylko na to, co najlepsze. Że nikt nie może cię traktować niesprawiedliwie. Dorastasz w przekonaniu, że masz specjalne uprawnienia.

To są przykre konsekwencje dla ciebie. A jakie są dla otoczenia i przyszłości? 

Wyobraźmy sobie, że takich dzieci, nadmiernie widzialnych,  jest w grupie więcej. Ekstremalne poziomy reagowania, pomocy i interwencji ze strony nadopiekuńczych rodziców uczą dzieci, że zasługują na specjalne traktowanie. Takie dzieci mogą czuć się "uprawnione" do wyjątkowych przywilejów i mieć przekonanie, że to one są najważniejsze w każdej sytuacji. Każdy ma poczucie absolutnej wyjątkowości, bycia w centrum i zaspokajania wszystkich potrzeb na już.

Jak się dogadają? Jak zbudują relację?
A jeśli uwagi zabraknie?
W jaki świat uciekną, kiedy przestaną być widzialni?

~~~~~~~~~~~~~


O nadopiekuńczości - zmorze "czasów rodzicielskiej bliskości" - pisałam tu:

UCIEKA DZIECKO ZA KTÓRYM GONISZ




Czytaj więcej >

Pan Demia czyli masowa produkcja życiowych fajtłap


"Wygląda na to, że to nie sam wirus jest dla nas dużym zagrożeniem, ale nasz styl życia." pisze na swoim fejsie Aga Maciąg. Boimy się wirusa, ale co zrobiliśmy, żeby poprawić stan naszego zdrowia i samopoczucie? Chlejemy, żremy byle co, palimy, nie ruszamy się i prowadzimy niechlujne życie emocjonalne. 
Czy powinniśmy się bać samych siebie? A może tego, co robimy dzieciom...




Terapeuci J.E.Young i J.S.Klosko, pisali o schematach myślenia i funkcjonowania jako autodestrukcyjnych wzorców osobowościowych - pułapek życiowych. Jednym z nich jest schemat podatności na zagrożenie i zranienia. Podstawowym uczuciem towarzyszącym temu schematowi jest lęk. Ryzyko niebezpieczeństwa jakie może cię spotkać rośnie i rośnie, za to minimalizuje się zdolność do radzenia sobie. 

Jak to się dzieje? 
Pułapki życiowe to wzorce, które powstają w okresie dzieciństwa i wywierają wpływ na całe życie. Determinują sposób w jaki myślimy, czujemy i zachowujemy się. 
Jeśli dorastasz w osamotnieniu i poczuciu emocjonalnego opuszczenia, w dorosłym życiu odtwarzasz stan odizolowania. Jeśli dorastasz w poczuciu ciągłego zagrożenia, wśród komunikatów, że świat nie jest bezpiecznym miejscem, w dorosłym życiu nigdzie nie będziesz czuł się wystarczająco bezpieczny i spokojny. Jeśli dorastasz w poczuciu własnej bezwartościowości i "wybrakowania", w dorosłym życiu będziesz przekonany, że każdy kto bliżej cię pozna, nigdy cię nie pokocha, i mimo społecznego uznania, ciągle będziesz czuł się niespełniony i niepotrzebny. Jeśli dorastasz, stawiając potrzeby innych ponad swoje, w dorosłym życiu nie będziesz mógł zaspokoić własnych potrzeb - nawet nie będziesz w stanie ich określić. Kiedy dorastasz w poczuciu nieprzewidywalności, będziesz za nią podążał, dręcząc samego siebie.

Nadwrażliwość może dotyczyć zdrowia i choroby. Żyjesz w przekonaniu, że możesz nosić ciężką chorobę. Albo, że coś złego ci się przydarzy. Jesteś wrażliwy na sygnały płynące z ciała, niektóre wywołują ataki paniki. Upał, zimno, wysoko, nisko, ruch itp. Jesteś czujny nieustannie. Nadmierny, nieadekwatny lęk o swoje zdrowie sparaliżował twoje życie.
Nadwrażliwość może dotyczyć bezpieczeństwa twojego i najbliższych. Gdziekolwiek jesteś, masz poczucie braku bezpieczeństwa. Nieproporcjonalne do realnego poziomu zagrożenia. Nie ufasz nikomu, jesteś podejrzliwy. Obawiasz się wyzwań, związków, podróży, zmian, chorób, napadu, wszystkiego... Złapany w te pułapkę życiową, żyjesz w nieustanym niepokoju i napięciu. 

Kiedy byłeś dzieckiem, Twoi opiekunowie byli nadopiekuńczy w przemocowy sposób, nadmiernie martwili się o ciebie, powtarzali ci że może spotkać cię coś złego. Byłeś otoczony nadmierną i podszytą lękiem opieką, wykluczony i odizolowany, z poczuciem zagrożenia płynącego z każdej strony. Bo nie tylko rodzina ma wpływ na twoją przyszłość. Kształtuje cię też środowisko, komunikaty które słyszysz, obrazy które oglądasz. 

Dziecko, aby dobrze się rozwijać, potrzebuje m.in. podstawowego bezpieczeństwa. Czy widok zamaskowanych ludzi, izolacja, zamknięte place zabaw, niestabilna sytuacja, zewsząd płynące ostrzeżenia o potencjalnym zagrożeniu i ewentualnej chorobie to fundamenty do prawidłowego rozwoju?

Do czego to prowadzi? Wieloletnie przewlekłe problemy życiowe. Depresje, nerwice, uzależnienia, kompulsje, obsesje, zaburzenia, nieumiejętność zbudowania relacji. Jakość życia dużo niższa, niż by tego chcieli.
Dupy wołowe i śpiące królewny.

Jaki będzie świat naszych dzieci?



Terapia życiowej pułapki jest opisana w książce "PROGRAM ZMIANY SPOSOBU ŻYCIA" J.E.Young i J.S.Klosko,
którą bardzo polecam :)

Obraz enriquelopezgarre z Pixabay.   
Czytaj więcej >

Medialne Rodzicielstwo Bliskości. Lukier z białego cukru vol.2





Wracam do swego tekstu o RB sprzed lat, który znajdziecie pod linkiem: 
"Medialne Rodzicielstwo Bliskości. Lukier z białego cukru" kontynuując tutaj temat w nieco zmienionej perspektywie.
Wtedy patrząc przez pryzmat całkiem małych dzieci, skrupulatnie skomentowałam wywiad z A.Stein, znaną ekspertką w temacie. Cóż, dziś napisałabym to samo, albo i więcej, właśnie dlatego, że teraz myślę też o nastolatkach, nieco poszerzył mi się rodzicielski punkt widzenia ;)







0-4 latkowi chcesz uchylić nieba, reagujesz na każdą jego potrzebę, na każde oczekiwanie, stęk i jęk, chcesz żeby zawsze i wszędzie mogło wyrazić siebie i tylko siebie, wybierać i decydować, w sposób jaki potrzebuje i chce, ma przecież do tego prawo, a Ty jesteś rodzicem bliskościowcem i stosujesz się do reguł Rodzicielstwa Bliskości. To są oczywiście założenia skrajne i wychodzące się z medialnego oblicza RB jakie opisałam krytycznie w I części i jest to zjawisko aktualne powszechne – wyznawane fanatycznie, krzywdząco rozumiane rodzicielstwo. 

Nawet dojrzałe umysły mają problem z takim wyrażaniem swoich emocji, żeby nie ranić innych.
Wymaga to samoświadomości, samokontroli, samoregulacji a także empatii. Im bardziej osoba ekstrawertyczna, ekspresyjna i wrażliwsza tym trudniej wypracowuje mechanizmy zachowania, tym trudniej jej mieć na wodzy emocje. W przypadku nastolatka gdzie te emocje buzują jak w wulkanie przed erupcją, wyuczone nawyki zachowań, jakie wpoił mu błędnie pojmujący idee wychowawcze i ślepo zapatrzony w uniwersalne trendy rodzic, przejdą w postawę, która obije się bolesną czkawką u rodzica, a przede wszystkim dziecka, które pójdzie z takim bagażem w świat. 

Na przykład, twoje małe dziecko uwielbia hałasować, krzyczeć i nieustannie ci przerywa, a RB mówi, że potrzeby dziecka i jego swobodna zabawa i są najważniejsze, więc dajesz na to przyzwolenie (prosząc i tłumacząc bez rezultatu też). 
Albo w przesadnej trosce (nadopiekuńczości) mówisz dziecku, co i jak ono czuje ("rozumiem, co czujesz" lub "jesteś wściekły"), albo co ma mówić innym ("powiedz Kasi, żeby ...") czy nam ("powiedz, że czujesz .../chciałeś /nie chciałeś ...") tak naprawdę mówiąc to do siebie i dla swojego poczucia kontroli nad dzieckiem i sytuacją.
Inny przykład. Dziecko jest uczone, że nie bierze odpowiedzialności za emocje innych, czyli postawy wysoce terapeutycznej :) To prawda, nikt nie bierze odpowiedzialności za odczucia emocjonalne innych osób. A kiedy dziecko zrobi coś przykrego rodzicowi, kopnie, opluje, powie że nienawidzi lub jako xx-latek nażłopie się alkoholu lub naćpa, gdy powiemy mu, że jest nam przykro i nasze serce rodzica wyje, a ono odpali - to Twój problem, ja nie jestem odpowiedzialny za to jak się czujesz. 
No racja, nie jest i ono nie ma problemu, wychodzi na to, że TY go masz.
Jeśli dziecko przez lata było uczone, że jego potrzeby i emocje są najważniejsze, że zawsze jest w centrum, że spełniane są wszystkie jego potrzeby oraz zachciewajki, że ma nieograniczoną swobodę w wyrażaniu siebie i jeśli innym się to nie podoba to mają problem, to wyobraźmy siebie teraz taką wyuczoną postawę u dorosłego. To narcyzm, niezdrowy egoizm, egocentryzm, arogancja.

A co tam internetowe matki piszą?

Matka Skaut pisze o rodzicielskich interpretacjach zasad rodzicielstwa bliskości, które dla niej, jako psychologa, są co najmniej niepokojące, np. 
- kiedy matka przedkłada przyzwyczajenia swojego dziecka nad swój podstawowy komfort psychiczny,
- kiedy nikomu nawet do głowy nie przyjdzie, żeby postawić swoje potrzeby przed potrzebami dziecka nawet raz na jakiś czas,
- kiedy pojawia się założenie, że dziecko w ogóle nie ma możliwości (i obowiązku) kontrolowania swoich emocji i że ma prawo wyrażać je zawsze i wszędzie tak, jak chce,
- kiedy zdanie dziecka jest tak samo ważne, jak zdanie rodzica
I trafnie opisuje Internetowy terroryzm, czyli jak ortodoksy RB wieszają psy na każdym kto zdecyduje się myśleć inaczej. 
Znam takie przypadki kiedy bliskościowe, zafiksowane na swoich jedynakach mamuśki (w sumie sama jak miałam jedno dziecko to napaliłam się na temat jak szczerbaty na suchary, a to były czasy Tracy Hogg) klasyfikują-opiniują-krytykują-oceniają bo one o wychowywaniu wiedzą wszystko, a Ty nic...
I w tym miejscu muszę napisać, że odnoszę wrażenie, że tym mamuśkom przede wszystkim brak luzu i dystansu, te wszelkie mądre poradniki stanęły im w kręgosłupach jak kije od szczotek!


Matka tylko jedna opisuje, że jej 4-latek wściekł się, bo wdepnął w zamek, który budował, i z tej wściekłości zaczął tłuc i kopać matkę. Matka nic nie zawiniła, ale oberwała kopniaki! Zgoda na odczuwanie silnych emocji przez dziecko zostało pomylone ze zgodą na dowolne ich wyrażanie.  

Matka pod prąd zachwyca się rodzicami Peppy czyli bajkowymi świnkami, którzy są wg niej godnym naśladowania wzorem RB, bo szanują uczucia dzieci swoim kosztem, nigdy nie krytykują, traktują ich na równi z dorosłymi oraz reagują natychmiast! na ich potrzeby.


Pytanie na koniec – skąd się bierze ten  brak refleksji? 
W wychowywaniu dzieci sięgamy po mądre teorie, które nas przerastają, bo mamy w sobie bałagan. Jesteśmy świetnie wyedukowani. Aż przeintelektualizowani. Ale emocjonalnie, a nawet mentalnie nie jesteśmy gotowi na NVC.
Mamy w sobie własne krzywdy, rany, niepoukładane sprawy. I zapominamy (albo wypieramy), że wszystko zaczyna się w nas, że Żadne sztuczne postawy szacunku nie nauczą go innych, jeśli nie szanujemy siebie samych.
Myślę sobie o tym za każdym razem, kiedy spotykam taką postawę u kogoś - "ja wiem na czym polega dobre wychowanie, powiem ci co masz robić, bo robisz źle", umniejszającego innym, zbzikowanego rodzica.
Dla mnie Rodzicielstwo Bliskości to skupienie na potrzebach, jako informatorach stanu rzeczy - ale nie tylko albo nie przede wszystkim potrzebach dzieci. To nie jest metoda ani narzędzie. To pomaga nie generować złości, pomaga zrozumieć poprzez empatię, ale nie pomaga rozwiązywać sytuacji. 

Czytaj więcej >

Życie z rodzicem w krainie wiecznego lodu

ALEKSYTYMIA





Zaburzenie. Schorzenie. Syndrom. Ślepota uczuć. Niedorozwój, analfabetyzm emocjonalny. 
Niezdolność do rozpoznawania emocji, do ich rozumienia lub identyfikowania, nazywania i wyrażania. Niezdolność do empatii i dostrzegania uczuć innych ludzi.
Niezdolność do nawiązania więzi międzyludzkich, chłód emocjonalny.
Tendencja do lokowania winy na zewnątrz - za to, co się z nim dzieje i jak się czuje, zrzuca odpowiedzialność na otoczenie.
We własnych emocjach,  napięciu i niepokoju, których nie może rozładowania, widzi objawy fizyczne czy chorobowe. Popada w zaburzenia psychosomatyczne i uzależnienia.
Nie marzy, nie fantazjuje, nie śni, nie potrafi wyobrażać sobie pozytywnych wizji, za to negatywne scenariusze owszem.
Sprawia wrażenie konkretnego i rzeczowego, sytuacje opisuje szczegółowo, jest logiczny i racjonalny. Jego uśmiech i serdeczność to inteligentna demonstracja wyuczonych schematów  pasujących do sytuacji.
Sam ze sobą czuje się źle ale nie ma motywacji do szukania wsparcia. Jest zdystansowany i wyrachowany, nie mówi o swoich uczuciach, nie pyta o uczucia innych, jego bliscy czują się nierozumiani i odtrącani.

Definicja długa i niewyczerpana. Schorzenie ciągle mało popularne, nieodkryte.
Pisałam już na OffMatce o matkach rujnujących życie ale idę o krok dalej, prywatnie, z serca. Wtedy pisałam jak sobie radzić z doświadczeniem wychowania w trudnej relacji z matką. Pisałam, że każdy ma szansę na moment w którym „zniknie żal i obwinianie starego już rodzica, który kochał jak potrafił i starał się jak umiał.”
Pisałam o tym, na podstawie osobistych doświadczeń, prób i błędów, sukcesów i porażek, jakie przeszłam przez 40 życia, będąc dzieckiem zaburzonej matki, co przez wiele lat rujnowało moją psychikę.
Pisałam o fałszywej świadomości, bez terminów, nazw i skojarzeń. I to jest dobry moment, żeby to nazwać.
Wracam do tego bo w pewnym sensie psychologia, która uczy, aby myśleć o rodzicu, że „kochał jak potrafił i starał się jak umiał” rozgrzeszając go z błędów wychowawczych i krzywd, jakich od niego doznaliśmy, generalizuje i upraszcza, a nawet krzywdzi.
Dlaczego?



Terapeuta powie, że żal musi zostać przepracowany, że należy się go pozbyć, żeby się „uwolnić”. Że to możliwe i w zasięgu możliwości każdego. Ale, jeśli aleksytymik nigdy cię nie przeprosił, nie ma żalu czy skruchy, twierdzi sucho, że sytuacja jakaś tam była i koniec, że taki wtedy był i tak się zachowywał bo tak potrafił, że ie czuje się odpowiedzialny ani winny, bo świat jest zły i przeciwny jemu, że to twój problem, że coś czujesz jak czujesz i rozumiesz jak rozumiesz, to cały twój żal trafia o ścianę i wraca do ciebie jak bumerang, wpędzając w zamknięte koło poczucia winy.
Bo czasem się nie da pozbyć żalu.
Żal będzie wracał po każdym kontakcie i każdej kolejnej ignorancji ze strony aleksytymika. Żal będzie narastał i frustrował. Choćbyś nie wiem, jak się starał, rozumieć, wybaczyć, zapomnieć.
Nie każdy będzie mógł i umiał przepracować w sobie żal i nie każdy w takiej samej formie. Niektórzy będą musieli sobie radzić inaczej, żyjąc w tej krainie wiecznego lodu, a z czasem uciekając z niej, próbując z powodzeniem lub nie, walczyć o własne życie.








Źródła:
„Emocje – Aleksytymia – Poznanie” Tomasz Maruszewski i Elżbieta Ścigała 
Wiki
Polityka
Wprost
Kampania "co nas spina?"






Czytaj więcej >

Uzależniony czyli chory, słaby i najlepiej żeby zniknął


Temat uzależnienia nie jest mi odległy. Znam go z domu rodzinnego. W tej historii nie było wygranych. Cierpi cała rodzina, jeśli do uzależnionego dołączy druga patologiczna jednostka, tym gorzej dla całej reszty. Nie przez przypadek zostałam terapeutką rodziny i uzależnień. Teoria teorią (choć przy procesie certyfikacji teorii było najmniej), ale doświadczenie życiowe to szkoła, jakiej nie da żadna instytucja. Lata dojrzewania w centrum zmagania się z chorobą, lata autoterapii i trudnych treningów intrapsychicznych nie zastąpią nawet najlepsze studia psychologiczne.

Człowiek przesiąka tematem, dorasta w nim i od niego zależy co z tym dalej zrobi. Okoliczności może mieć sprzyjające lub krytycznie niekorzystne, może powtórzyć los rodzica, lub zupełnie przeciwnie – zostać mistrzem świata.



Byłam wczoraj w kinie na filmie „Najlepszy”*. Ponury i przygnębiający listopadowy wieczór został wchłonięty bez pamięci przez historię z życia wziętą. Ciężko uzależniony facet, narkoman, wraca do życia, do sportu i osiąga najwyższy szczyt. Sportowy i życiowy. Chciał udowodnić sobie, że da radę. I dał! Pada w tym filmie wiele mądrych sentencji.
Jak ta, że każdy, kto wychodzi z nałogu, jest mistrzem świata.

Dlatego ja też się nią czuję – mistrzynią. Nie musiałam zmagać się z odwykiem, ale miałam trudny start, ogromne obciążenia i wiele razy stałam na krawędzi, z której tylko mały kroczek dzielił mnie od upadku. Mam mnóstwo samozaparcia, woli życia, obowiązkowości – być może rodzinna szkoła życia tego mnie nauczyła. Przeżyłam i mam całkiem nie-byle-jakie to życie!


Drogi do świadomości samego siebie są różne, prowadzą przez labirynty, przez kryzysy, przez sukcesy, przez lepsze i gorsze momenty. Niektórzy twierdzą, że musi nam się przytrafić jakaś katastrofa, ciężka choroba czy kryzys, żeby spojrzeć na swoje życie i otaczający świat inaczej.
Z pewnością nie ma lepszej drogi do samoświadomości niż samodoświadczanie, samopoznanie.
Taką drogą może być UZALEŻNIENIE.
Może, bo wcale nie musi. Może, pod warunkiem, że zostanie wykorzystane jako bodziec do działania, a nie jako kajdany skazanego.

Bycie człowiekiem uzależnionym czy pochodzenie z takiego środowiska, to ciągle w naszych realiach coś wstydliwego, stygmatyzującego. Nie dotyczy nas, dotyczy gorszych. Nie afiszujemy się z tym, z obawy o wrzucenie w szufladkę „patologia” lub po prostu ze wstydu. Takie pojęcia jak trzeźwość czy abstynencja są abstrakcyjne, niemodne, wzbudzają podejrzenie. A jednocześnie panuje społeczne przyzwolenie na picie do woli, przez każdego, przy każdej okazji.



Dlaczego uzależnieni są stygmatyzowani? 
Jest wiele powodów. Obarcza się ich odpowiedzialnością za zdegradowanie samego siebie, za rozpad rodziny, krzywdę parterów i dzieci. Ocenia się ich jako słabeuszy, bez silnej woli, podatnych na wpływy, nieudolnych i niedojrzałych. Wrzuca hurtowo do worka marginesu społecznego, niezależnie od okoliczności. Traktuje jako hedonistów i egocentryków, skupionych wyłącznie na zaspokajaniu swoich przyjemności.

Często to prawda. Są tacy, co przegrywają tę walkę, o ile w ogóle ją podejmą. Nie zależy im, nie mają celu, ani motywacji. Nie mają wsparcia, nawet najlepszemu terapeucie nie będzie zależeć na wyjściu z nałogu, tak jak powinno osobie chorej czy jej rodzinie. Ale to nie znaczy, że trzeba ich potępić, uznać za straceńców bez szans na zmianę.

alkoholicy wysokofunkcjonujący tzw. HFA (High Functioning Alcoholics). Istna plaga. Mają status zawodowy, rodziny, majątki. Dla nich alkoholik to menel, margines. Ale nie oni, w życiu! 
To może być Twój kolega czy koleżanka, stale na lekkim rauszu, bo gatunkowe wino czy droga brandy nie są przecież takim samym uzależniającym C2H5OH jak tania nalewka...
Nie zdają sobie sprawy, że alkohol to niewielki fragment całego problemu. Że problem w tym, że nie radzą sobie z własnym życiem. 



Żeby zrozumieć, jak poprzez uzależnienie można odmienić swoje życie na lepsze, trzeba podkreślić wagę terapii. Długiej, żmudnej, trudnej terapii psychologicznej, złożonej z kroku z przód i dwóch w tył, kiedy kształtujemy na nowo wolę przetrwania i sens egzystencji. Po kilkuletniej terapii, będącej transformacją życiową, nabieramy innego poglądu na świat wartości i zasad. Terapia jest szansą, którą można wykorzystać bądź nie. Ale z pewnością jest ogromną pracą nad samym sobą. Wysiłkiem i walką. Osoba uzależniona, po terapii, „czysta”, to ktoś, kto stawił czoła wielkiemu problemowi. Stawił mu czoła i dał radę. Pomimo destrukcyjnych szponów nałogu, podjął wyzwanie i zmienił jakość swojego życia, oraz życia swojej rodziny, o ile jej wcześniej nie stracił bo i tak bywa.


To nie buła z masłem, to nie kurs asertywności, to nie szkoła coachingu. To długi proces, wieloetapowy. W terapii trzeba się zetknąć z druzgoczącym poczuciem winy, wybaczyć sobie, znaleźć nowe wartości, wzmocnić kręgosłup tak, aby nie musieć uciekać od siebie. Pokora wobec siebie i ogółu życia, jaką przejawiają w postawie życiowej trzeźwi uzależnieni, jest godna szacunku i podziwu, warto dawać ją za przykład, zamiast tępić słowa podając za wzór ludzi, którzy nigdy nie zaznali słabości, a patrzą na innych z pouczeniem, jak należy żyć.

Jeśli miałeś trudności i pokonałeś je – nie masz potrzeby, by pouczać innych. Osobista zgoda na rzeczywistość pozwala innym żyć swoim rytmem, każdy ma z osobna swój scenariusz i sam reżyseruje swoje życie.
Zawsze chciałam pracować z ludźmi i dla ludzi. Nie zarządzać ale wspierać, dzielić się wiedzą, wskazywać kierunek, podnosić świadomość i kompetencje społeczne. Nie władać, ale wzmacniać. Uwrażliwiać.
Poszukiwałam, testowałam. Relacje biznesowe zamieniłam na relacje terapeutyczne. Wtedy zaczęłam przyglądać się ludziom baczniej. Jakie mają potrzeby, czego poszukują. Uczyłam się, jak dopasować swoje możliwości do ich potrzeb.

Szybko się rozczarowałam – ludzie szukają szczęścia i zdrowia podanego na tacy. Chcą iść na skróty. Chcą szybkich metod, łatwych narzędzi, czarodziejskich technik. Prosto to wykreować i sprzedać, poddając naiwną wiarę psychomanipulacji. Wystarczy chcieć, by wykorzystać bezlitosny rynek. Człowiek potrzebuje spójności, będzie się męczył w tej hipokryzji. Wszystkie te czarodziejskie szybkie metody będą znieczulającym plastrem, którego działanie mija szybko.

Kogo obchodzi uzależniony alkoholik? Komu zależy, żeby wrócił do aktywnego życia? Ośrodki uzależnień są niedofinansowane, w dużych miastach przeładowane, próżno szukać darmowych grup DDA. Po terapii zamkniętej lub dziennej, uzależniony wraca do swojej rzeczywistości. Jeśli znajdzie wsparcie w organizacji pozarządowej, to fajnie, ale nie każdy chce chodzić na AA, które jest ruchem przykościelnym, opartym na wierze religijnej i modlitwie do Boga.


Z uzależnionymi nie pracuje się po wierzchu, nie wmawia się im złotych idei, nie pakuje się ściemy. Niektórzy próbują iść okrężną drogą ale życie szybko weryfikuje ten wątpliwy wysiłek. Kiedy zobaczą w jakim są punkcie życia, kim są, co za nimi a co być może przed, chcą pracować w prawdzie, nie zamydlać sobie oczu – tu szybkie i łatwe metody polegną. Już wiedzą, że praca nad sobą wymaga wglądu, że to proces, który trwa całe życie. Wiedzą, ile stracili, ile mogli stracić i jak łatwo jest tracić. Doceniają, co mają. Mają pokory, szacunku do zwykłego życia, do prostych życiowych wartości. Nie bez lęku, nałogi są podstępne. Ale, jeśli trwają w trzeźwości, mają więcej zgody ze sobą i pokoju, niż niejeden „zdrowy”.

Nie wstydzą się słabości. Przyznają do błędów. Starają się przyjąć, jak jest. I żyją w nieustającej czujności. Nie ufają swoim emocjom i stanom, kontrolują się. Wiedza, że mogą przyjść kryzysy i trudności, nadaje im bycia człowiekiem z krwi i kości. Tylko głupiec uparcie i ślepo wierzy, że zawsze będzie pięknie bo „myśli mają moc przyciągania”. W jakimś stopniu tak, mamy wpływ na swoje samopoczucie poprzez siłę mentalną, ale nie mamy wpływu na wszystko, życie jest zmienne, dynamiczne, nieprzewidywalne. Takie dyrdymały dla masonerii, to oszukiwanie siebie. Nikt po długim uzależnieniu i długiej terapii tego nie łyknie.

Dlatego, zanim ocenisz i wystawisz osąd, zobacz z kim naprawdę masz do czynienia.
Oni idą per aspera ad astra, przez trudy do gwiazd… 






* Film „Najlepszy” - reż. Ł.Palkowski 2017
Wyszłam z kina poruszona, pod ogromnym wrażeniem historii i tego, jak została pokazana. Warto!

Czytaj więcej >

Perfekcyjna rodzina z tabloidu

Dziś byłam z mężem i młodszym na rowerach (starsze na kolonii), po drodze parki, place zabaw, restauracja. Jest sierpień, dzień wolny od pracy, wszędzie pełno rodzin i towarzyskich spotkań kobiet z dziećmi (pikniki na kocykach). A raczej bełkot na trawie!
Bo to trajkot nieustający! W kółko wałkowanie tematów okołodziecięcych: kupa, zupa, ząb pierwszy, drugi i dziesiąty, które czyje co robi i jak wspaniale to robi, jak się zachowuje i co czuje wraz z diagnozą potrzeb i możliwości (portret psychologiczny na poczekaniu), że mąż nawet raz upiekł ciasto i w ogóle wspaniale "pomaga" przy dzieciach, że dziś krem z warzyw i dzieci tak chętnie jedzą, że wczoraj małe nie spało, bo kawy się opiła, a nie powinna; że dzieci chodzą na zajęcia umuzykalniające, od pierwszego kroczku, tak słodko się ślinią i mają ciuszki z Zary.

Mam wrażenie, że zajob związany ze standardami życia rodzinnego osiąga wyżyny. Chcemy mieć takie wspaniałe i udane życie rodzinne, że pochłania to wszystkie siły, trzeba być w temacie, wiedzieć jak najwięcej, żyć rodzicielstwem bliskości i niczym więcej.
Mam taki przesyt spraw okołodomowych, że jak wychodzę do znajomych, albo robimy wycieczki rodzinne, robimy wszystko, żeby od codziennej prozy odetchnąć, pogadać o wszystkim innym... Jest tyle ciekawych tematów do poruszenia, opinii wzbogacających i poruszających przytłoczony dniem świstaka umysł. Jest? A może nie ma?

Rozumiem, że życie domowe, dzieciaki - to pochłania, ale żeby w 120% i świat poza nie istniał? Czy nie po to spotykamy się z innymi, aby oderwać się od spraw, od których zazwyczaj oderwać się nie możemy? Nie lubię takich spotkań i męczą mnie, gdzie się mieli w kółko o dzieciach, porównuje je i „filozofuje” co jest bardziej prawidłowe i bardziej im przydatne, które lepsze i które bardziej; gdzie monotematycznie obgaduje się swoich partnerów i narzeka, albo nie narzeka, a wręcz idealizuje. Tak sobie myślę, że w tym względzie jestem socjopatką.

Moja mama opowiadała mi, że 30 parę lat temu, kiedy udało jej wystać całą noc pod sklepem i dostać rano kurczaka, kiedy zrobiła już pranie we Frani z osobnym odwirowaniem i kiedy zrobiła obiad wcale nie z półproduktów, chwila wytchnienia z koleżanką to był raj. Kawka i papierosek, koc przy domu. Pamiętam to. Nie miałyśmy do nich wstępu, bawiliśmy się w pobliżu, ale żadne nie było przyklejone, nie lataliśmy co sekundę z okrzykiem: mama, mama! Dzieciaki były najczęściej w swoim gronie, całymi dniami biegając po podwórkach, odkrywając swoją dziecięcą kreatywność.  Dorośli mieli swój czas. Nie był to czas poświęcony na gadanie o rozwoju dzieci, ich emocjach, potrzebach, możliwościach. Wtedy po prostu nie było takich standardów. Nie było idealnych stylów wychowywania. Nieustannego koncentrowania się na dzieciach i dogadzaniu im. Przede wszystkim nie było ideału szczęścia! Rodziny perfekcyjnej! Wtedy nikt nie myślał o ideałach. Wtedy szczęście było przedmiotem akademickich rozważań filozofów i opasłych rozpraw naukowych, a dziś każdy konował wpycha ci swój poradnik, jak być idealnym rodzicem i osiągnąć absolutne szczęście.

Dziś nie masz wyjścia – musisz być idealny.






Czytaj więcej >

Słabości moją siłą!

Ludzie to stworzenia zdolne do różnych form zachowań. Nasze zasoby, różne mechanizmy i przemiany w nas samych potrafimy wyłapać, konstruktywnie wykorzystywać, nadając ster życiu.
To będzie źródłem motywacji, wzmocnienia i postępu.Ale ludzie nie mają formuły. Mają za to słabości. Za każdym razem, kiedy doświadczają, pobierają nową naukę lub traktują to jak porażkę, wyciągają nowe wnioski (budujące lub nie), formułują nowe rozwiązania (lub grzęzną w kryzysie). Słabości to nie tylko niedyspozycje, ułomność, destrukcja. Popularne "walcz ze słabościami" co właściwie znaczy? Słabości są częścią nas. Kim byśmy byli bez słabości, cyborgami?
Bez których naszych słabości byłoby nam ciężej w życiu i dlaczego ciężej?
Funkcjonowanie życiowe mogą utrudniać nam wydarzenia z przeszłości, niechciane wspomnienia, czyli to, czego już nie zmienimy. Wspomnienia ciągną za sobą ciężar naznaczenia, samokrytykę, negację, bezsilność i wstręt do tego, co nas przez wydarzenia z przeszłości przyblokowało. Ale słabości są integralną częścią nas samych, to nie są napastujące nas znienacka, w najmniej pożądanych chwilach, odłączone od nas siły mroku. To jesteśmy MY.

Przeobrażenie słabości w wartości dodane pomaga odnaleźć sens życia w samym życiu.

To znaczy, że nie potrzebujesz czynników z zewnątrz, które nadadzą wiatr w twoje żagle.
Nie potrzebujesz dodatkowych ideologii, idei, filozofii, mantry ani nauki większych i silniejszych niż te, które tkwią w tobie samym.
Wszystko, czego potrzebujesz, masz w sobie.

Przykłady cech niechcianych, bez których bylibyśmy kimś innym, iż jesteśmy (to są przykłady odzwierciedleń, pewne możliwości spojrzenia z dystansu i wyciągnięcie pozytywów tam, gdzie pozornie ich nie ma):
NADKONTROLA
Nadmierne kontrolowanie siebie i otoczenia może ostrzegać i chronić np. przez popadnięciem w nałogi. Sprawia, że jesteśmy czujni, wyczuleni. Może dawać poczucie kontroli rzeczywistości i choć to złudne, poczucie bezpieczeństwa. Dzięki nadkontroli mamy poczucie, że wiemy co myślimy, czujemy, co się z nami dzieje, możemy też uniknąć manipulacji.
PERFEKCJONIZM
Jest naszym własnym szefem. Pomaga wyznaczać i osiągać cele, wzmacnia samorozwój. Dążenie do ideału skłania do wyszukiwania wyzwań, do odważnej ich realizacji. Ambicja perfekcjonisty nigdy nie pozwala mu na osiągnięcie na laurach i zadowolenia się byle jakim wynikiem.
SAMOKRYTYKA
Chroni przed popadnięciem w przerzucanie winy za swój los na innych. Przed popadnięciem w rolę ofiary ale też przed egocentryzmem, narcyzmem. Dzięki samokrytyce nie koncentrujemy się na błędach innych osób, ale na sobie. Dostrzegamy to, co możemy w sobie zmienić.
LĘK
Jest sygnałem, wewnętrznym ochroniarzem, znakiem stop, punktem zwrotnym, informacją, że coś jest nie dla nas – nie zawsze dlatego, że rzeczywiście nie jest, ale też, że nie jest w tym czasie lub nie w takiej formie. Pozwala zatrzymać się, zastanowić, przyjrzeć z bliska. Jest naturalny. Jest potrzebny.
ZŁOŚĆ
Emocja ta, jest trzecią obok lęku i nadziei motywacją, pchającą nas do przodu (lub do tyłu). Nie bez przyczyny, ktoś mądry powiedział, że jest to cecha idealistów. Pokazuje nam nasze własne kompleksy, przywary, braki, to czego nie tolerujemy i nie akceptujemy. Pokazuje jak wąski jest świat naszych przekonań. Bez złości nie ma innych emocji, jest martwica.
Kiedy zobaczysz, jak własne słabości mogą działać na twoją korzyść, pozostaje być wdzięcznym za wszystko co było twoim dotychczasowym życiem – za doświadczenia, zwątpienia, porażki i cierpienia, bo w drodze zmiany już nie musisz udawać nikogo kim nie jesteś, przed nikim.







Czytaj więcej >

Kobieto, czy potrafisz żyć własnym życiem? (TEST na zależność w związku)


My, kobiety, nosimy  różne etykietki. Prawdy ludowe, naukowe, kulturowe.
Niektóre wloką się od wieków, niektóre powstają wraz z postępem.
Negatywny wydźwięk etykiet wpędza nas w stereotypy. Proces socjalizacji nie pomaga – bo matki wychowują swoje córki w przekonaniu, że „powinny być jakieś”, „zachowywać się odpowiednio”, "wyglądać jak..." itp.



Jakie mogą być tego efekty? 
Myślenie w kierunku: słaba (gorsza płeć), trudniejsze życie, bariery przeszkody i ryzyko w każdej sferze, pasywna rola, niższość duchowa i moralna, nieprzewidywalność, dwoista natura, plotkarstwo, knucie i wredota.
Nawet feministyczne organizacje czy media, odwrotnie do oczekiwanego celu swoich działań, czasem koncentrują się wyłącznie na gorszych aspektach kobiecego życia, przyciągają w te obszary uwagę, koncentrują na wyobcowanych, przejaskrawionych przypadkach, generalizując resztę.
Niektórzy (kobiety i mężczyźni) przyglądają się temu od dziecka i w ten sposób myślą do końca swojego życia. Te przekonania, na szczęście, można zmieniać.
Warunek? Wiedza, wola i chęci.
Ten tekst (i test) jest o mocnym społecznym zarzucie wobec kobiet w zakresie ich życia osobistego, czyli zależności od partnera, emocjonalnej, materialnej. W obecnych czasach i demokratycznym otoczeniu łatwiej jest być kobiecie niezależną. Ale materialnie czy mentalnie? Branie nad-odpowiedzialności za związek, nadmierna kontrola, narzucanie woli lub przeciwnie – uległość.
Niewspółmierne do partnera zaangażowanie emocjonalne, a może nawet współuzależnienie?
Zjawisko współuzależnienia nie dotyczy tylko partnerów osób uzależnionych. Jest powszechne w tzw. normalnych związkach. Dlaczego? Wychowanie, kultura, neurobiologia, czy co? Opinie są różne.
Co można zrobić?
Przyjrzeć się sobie, swoim zachowaniom i swojemu związkowi. 
Przemyśleć. 
Coś zmienić?


TEST

Im więcej twierdzących odpowiedzi, im częściej się zgadzasz z czytanym zdaniem, tym większe prawdopodobieństwo twojego problemu: zewnątrzsterowności, podatności na manipulacje z otoczenia, poddawaniu się wykorzystywania przez innych i zależności w związku.
1. Często nie wiem, czego sama naprawdę chcę i potrzebuję.
2. Rzadko opieram się na własnym zdaniu, co dla mnie jest dobre.
3. Aby dobrze się czuć potrzebuję aprobaty i uwagi partnera.
4. Czuję się niespokojna, winna gdy partner ma kłopoty, trudności.
5. Nie umiem towarzyszyć partnerowi w problemach bez wewnętrznego napięcia.
6. Często zachowuję się tak, jakbym ciągle za coś przepraszała.
7. Nie potrafię odróżnić własnych myśli i uczuć od myśli i uczuć partnera.
8. Martwię się za partnera, planuję za partnera, wykonuję domowe obowiązki za partnera.
9. Często cierpię w milczeniu i samotnie, że jestem niedoceniona.
10. Stale przekonuję innych, że zasługuję na to, co najlepsze.
11. Ciągle nie mam czasu zadbać o siebie.
12. Mam w sobie więcej krytycyzmu niż realizmu, niepoprawnie idealizuję innych, w tym partnera.
13. Przeżywam rozczarowanie i oburzenie, kiedy okazuje się, że ktoś żyje nie tak jak należy.
14. Czuję się często ofiarą nieprzyjemnych okoliczności, jakie natrafiają mi się w życiu.
15. Nie potrafię stawiać innym wymagań ani zdrowych warunków, jestem niekonsekwentna.
16. Kłamię, aby osłonić tych, których kocham.
17. Boję się odrzucenia, dlatego pozwalam siebie ranić, nie broniąc się.
18. Bycie z samą sobą jest dla mnie trudne, jestem niespokojna kiedy partner gdzieś sam wychodzi, nie umiem sobie wtedy znaleźć miejsca.
19. Jestem tak zajęta, że nie mam czasu nad niczym się zastanawiać.
20. Niczego od nikogo nie potrzebuję.
21. Nie potrafię się spontanicznie bawić.
22. Czuję w sobie złość i lęk, czuję się zraniona ale obawiam się to okazać.
23. Muszę pracować, jeść, spać, uprawiać seks, sprzątać, nie czerpiąc z tego satysfakcji.
24. Kontakty z innymi ludźmi to dla mnie często pułapka.
25. Muszę zmuszać, szantażować, manipulować, narzekać, marudzić, dąsać się i obrażać, by partner robił to, co chcę
26. Odczuwam beznadziejność, bezsilność, niemoc odmiany mojej sytuacji.
27. Mój partner rzadko pyta jak się czuję, nie potrafi odgadnąć moich potrzeb.
28. Muszę ciągle się spieszyć, nie mam czasu na refleksję nad życiem.
I na deser 10 pytań do namysłu:
1. Co myślisz o sobie, kiedy twój partner cie ignoruje?
2. Co myślisz o sobie, kiedy twój partner jest dla ciebie życzliwy i miły?
3. Czy czujesz się słaba gdy przyjmujesz pomoc od innych?
4. Czy wpływanie na partnera (jego decyzje, zachowania) daje ci poczucie mocy?
5. Za co siebie cenisz?
6. Co jest dla ciebie najważniejsze?
7. Co ostatnio na dłużej poprawiło ci nastrój?
8. Co robisz gdy ogarnia cię przygnębiający nastrój?
9. Co robisz w trudnych sytuacjach?
10. Jak oceniasz swoje codzienne życie?


Im bardziej zajmujesz się kimś, tym mniej zajmujesz się sobą.
Żyjesz życiem 
własnym czy czyim?
















Czytaj więcej >

Jestem feministką od urodzenia. Ale nie lubię etykietek



Koleżanka mi podesłała ten tekst <klik> jako felieton do drugiej kawy. I dobrze zrobiła.
To prawda, Polki chcą być feministkami, ale tylko trochę, według własnej wizji, nie publicznie.
Czy bycie feministką to obciach?


Urodziłam się feministką. Byłam sceptyczna co do różnych obowiązków około-domowych, jakie w czasach mojego dzieciństwa były przypisane danej płci. Jako dziewczynka, miałam być zaradna, jakby z natury bardziej samodzielna i zorganizowana, oraz dobrze gotować i sprzątać (co dane mi zostało również z natury, w przeciwnym razie nie zechce mnie nikt na żonę).
No cóż, już wtedy uznałam, że równość będzie dla mnie ważna, że będę z takim partnerem, co sam będzie sprzątał i gotował, a ja sama nie muszę matkować dorosłym osobom, ani być niczyją ozdobą. To było dla mnie naturalne, choć wcale nie miałam takiego wzorca.
Nie wiem, czy wzięło się to z widoku matki na 3 etatach, czy z przekorności charakteru. Dzięki komuś, a może pomimo kogoś. Moje poczucie wartości kobiecej było w normie (do czasu ciąży, porodu i macierzyńskiego, kiedy równość stała się pustym słowem, a ja zostałam nagle odcięta od swobody i niezależności, wchodząc w role: inkubatora, krowy cielnej i służącej).


Więc, wracając do feminizmu. To słowo ma kiepski PR w Polsce. Jest okryte negatywną sławą. Kojarzy się z brzydką babą, frustratką seksualną, lesbijką, bez rodziny, za to z kotami.
Pojęcie feminizmu, jak chyba każde dotyczących ruchów społecznych, ma wiele składowych. To, że wyznajesz część wartości składających się na feminizm, a pozostałej części nie (bo nie przyjmujesz wszystkich składowych) to nie oznacza, że nie jesteś feministką.
Ani odwrotnie – nie oznacza, że jesteś jedyną prawdziwą feministką z krwi i kości, a twój feminizm jest lepszy (bo traktuje np. o równości płac), a wszystkie pozostałe (np. końcówki żeńskie czy styl wyglądu) są błędne, fałszywe, banalne, śmieszne, niepotrzebne, szkodzące kobietom.
Po co dzielić się na prawdziwych i fałszywych, jednocześnie wyróżniając samego siebie jako lepszy element skład tego prawdziwego?



Poglądy mam różne. Ale prawda jest taka, że nikogo nie interesują moje poglądy, a wyłącznie  etykiety, do których można je przyporządkować.
Przykładowo, jestem za równymi prawami dla mężczyzn i kobiet, ale jakie jest o tym wyobrażenie innych? Że skoro jestem za tym, to reprezentuję FEMINIZM i cały jego wielowymiarowy wydźwięk. Przypisuje się osobie cały zestaw poglądów, mimo że ja wcale o tym głośno nie mówię. Nie liczą się poglądy, tylko etykieta, jaką możemy przypasować. W ten sposób ustawić sobie dyskutanta, tak jak pasuje, albo nie pasuje.
Konieczna jest etykietka. Poglądy w pakietach. Zaszufladkowany wizerunek.
Jako ludzie kochamy etykietki. To pozwala nam uporządkować świat. Tak działa nasz mózg, który musi systematyzować, klasyfikować.
To ułatwia funkcjonowanie w świecie ale często uniemożliwia dialog. Dyskutuje się o etykietkach, a nie o meritum.
Dlatego nie lubię etykietek.



Czytaj więcej >

Copyright © Szablon wykonany przezBlonparia