Ucieka dziecko za którym gonisz


Co jakiś czas warto robić rekonesans i poddać autorefleksji (czyli rozpoznaniu własnych potrzeb
 i uczuć, budowaniu realistycznego obrazu siebie). Na przykład przyjrzeć się własnemu podejściu do rodzicielstwa – czy się zmienia, ewoluuje, dlaczego i czy w dobrym kierunku.
Przyjrzeć się zasadom, jakie stosujemy w sposobie wychowania swoich dzieci.
Czy są nasze, czy cudze. Co mówią o nas. 
W rodzicielstwie kieruję się przede wszystkim emocjami i intuicją, dopiero potem kalkulacją i racjonalną logiką. Tym bardziej dobrze robi mi autorefleksja. Pod warunkiem, że nie jest to dzień pod znakiem wyczerpania dziećmi, wtedy autorefleksja jest niewskazana, a nawet niedozwolona ;)




Zasady wychowania zawsze jakieś są, ustalone odgórnie lub nie. Przenoszone z własnych doświadczeń albo uplastycznione wedle potrzeb. Nie przyjęłam ustalonych zasad wychowawczych (jak te), opartych na uniwersalnych wytycznych. Czasem tylko, przyglądając się innym, mogę przyjrzeć się sobie i wyciągnąć z tego obserwacje.
Pytają mnie w jaki sposób dyscyplinuję dzieci, jeśli ich nie karzę i nie nagradzam. Albo dlaczego się o nich nie boję.
Sądzę, że większość ingerencji w życie dzieci jest chybionych. Że dzieci nie mogą być centrum wszechświata rodziców, bo robi się im w ten sposób krzywdę (nadopiekuńczość jest formą przemocy). Że nie da się dzieci uchronić przed złem tego świata, że o złu trzeba mówić i przygotować dziecko do konfrontacji z nim. Że prawda broni się sama, a wszelkie teorie wychowywania to tylko teorie i zmieniają się ciągle jak w kalejdoskopie – nie wiemy, czy będą aktualne za 20 lat. Że rozliczą nas nasze dzieci, nie nasi rodzice, nie znajomi, nie autorzy poradników. Że szukanie w sobie winy i posiadanie wyrzutów sumienia to zbędny balast.


Dobre relacje z dzieciem stanowią dla mnie cel, ale środki do celu bywają różne. W relacji liczy się poszukiwanie rozwiązań odpowiadających na potrzeby wszystkich stron (konsensualizm / kompromis), empatia, asertywność (w sensie wyrażania własnych emocji, a nie mówienia za dziecko co ono czuje „wiem, że jest ci przykro”, czy „jesteś zły”).  Samodzielność, rozpoznawanie i zaznaczanie własnych granic, wyrażanie własnego zdania. Samowspółczucie, które nie jest użalaniem się nad sobą. Użalanie, histerie i fanaberie drażnią mnie i męczą. Wtedy nie wzmacniam poczucia, że to jest ok (bo nie jest) i że można. Staram się weryfikować przyczyny, czasem to zmęczenie, przeładowanie, głód, rozczarowanie. Znam to z własnego życia. Ale nie przyzwalam sobie na histerie, zatem niech moje dzieci też ćwiczą panowanie nad sobą.

Nie wychowujemy dzieci, tylko ludzi, którzy kiedyś będą dorośli, pójdą w świat. Życie jest pełne trudów, zmienne, spotykamy też różnych ludzi, niektórzy są wredni lub krzyczą. Nasze dzieciaki czeka mnóstwo wyzwań, przed którymi ich nie uchronimy. Niech idą w świat przygotowane na różne scenariusze.
Istota w tym, aby je przygotować, nauczyć dystansu, wzmacniać poczucie humoru. Pokazać, że warto wymagać od siebie i innych. Wzbogacać w umiejętności i cechy które przydadzą im się w dorosłych życiu. Ich życiu, którego za nich nie przeżyjemy.

Bywa, że angażujemy w wychowanie max swoich sił i czasu. Rozmawiamy, tłumaczymy, jesteśmy dla dziecka w każdej potrzebie, ale i zachciance. Mamy scenariusz na jego czas, propozycje na każdą atrakcję, deptamy dziecku po piętach nie dając mu szansy na nudę. Dziecko przejmuje kontrolę nad naszym życiem, choć chciałoby się na odwrót.
Koncentracja na dziecku, poświęcenie całej uwagi, zbytnie skupianie się, kontrola, nadopiekuńczość daje efekty dokładnie odwrotne do zamierzonych, buduje w dziecku egocentryka i  lękowca. Który, nieustanie goniony, ucieka...

O kiepskich konsekwencjach skupiania się na dziecku trafnie pisze Jean Liedloff w koncepcji kontinuum. Polecam!



Copyright © Szablon wykonany przezBlonparia