Pokazywanie postów oznaczonych etykietą siła. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą siła. Pokaż wszystkie posty

Przekroczyć EGO. Klucz do dobrego życia.


Jest maj 2024.



9 lat temu, w maju 2015, zdawałam egzamin zawodowy w szkole psychoterapii, będąc w 6 miesiącu ciąży. Chwile wcześniej brałam udział w intensywnym kilkudniowym treningu intarpsychicznym. Łatwo nie było, był to czas mojej dużej przemiany, zawodowej i mentalnej, nowych wyzwań i sytuacji. 

Na szkołę zdecydowałam się bo ciągnęło mnie do rozwoju osobistego, byłam już po kilkuletniej terapii własnej, po pracy z doświadczeniem traumy i zmaganiach z nerwicą lękową.
Byłam też wtedy na etapie poszukiwania własnej tożsamości, drogi życiowej, zawodowej.
Po doświadczeniu macierzyństwa przekształciło się moje poczucie wartości, potrzeb, oczekiwań, priorytetów. 
Chciałam zmian.

Kilka lat szkoły wniosło w moje życie bardzo dużo, uruchomiło potencjał. Jakiś czas wcześniej zakończyłam etap 10-letniej pracy z korporacji - pracę, którą dobrze wspominam i która była bardzo rozwojowa, ale przestała być moim celem i dawać mi satysfakcję. A ja szukałam zawodowej pasji, pracy i działań nadających życiu sens. Ostatecznie okazało się, że psychoterapia też nie jest celem moich poszukiwań ani spełnienia, bo jestem dobra w czymś innym, co mnie spełnia, co też jest związane bezpośrednio lub pośrednio z misją społeczną. Ale 9 lat temu o tym nie widziałam i mocno weszłam w rozwój umiejętności psychologicznych, coraz głębiej wchodząc w pracę mentalną, robiąc kolejne kursy, poznając kolejne narzędzia i pracując przede wszystkim ze sobą. Podjęłam się pracy z przekonaniami i emocjami, wykorzystując do tego skuteczne metody autoterapeutyczne. Efekt był, ale nie na poziomie, którego oczekiwałam, nie pełny, nietrwały, 

4 lata temu, kiedy wybuchła pandemia, miałam już trójkę dzieci, w tym najmłodsze w wieku 2 lat. Wtedy wzięłam się za siebie fizycznie, zaczęłam systematyczne treningi żeby zawalczyć o swój kręgosłup, a przede wszystkim zamknąć rozstęp kresy białej i pozbyć się po ciążowej przepukliny. To był kolejny etap dbałości o siebie, z dobrym rezultatem. 

Więc, mentalnie byłam poukładana, fizycznie wyćwiczona. Niby ideał, ale... nie opuszczało mnie poczucie, że moje źródło jest jeszcze nieodkryte.

Rok temu w maju zdarzyła się trudna sytuacja w naszej rodzinie, która postawiła wszystkich do pionu. Brakowało mi zasobów, żeby temu sprostać. Byłam fizycznie silna, mentalnie wyedukowana i psychicznie gotowa. Ale czegoś mi brakowało, żeby złapać balans. Wtedy wydarzyła się kraksa, która skłoniła mnie, żebym zajrzała do wewnątrz, odrzucając wszystkie znane dotąd metody. Żebym sięgnęła do czucia, o którym zapomniałam przy wieloletniej pracy z EGO. Wiedziałam tak wiele, rozumiałam tak wiele i tak ogromnie mi to przeszkadzało! Byłam przeintelektualizowana. W świecie mojej samodyscypliny nie potrafiłam odpuścić.
Zrozumiałam, że aby odnaleźć to, co przywróci równowagę, spokój, radość i twórczość, potrzebuję sięgnąć do źródła, odcinając się od całej przysposobionej psychologii, która mnie zawiodła dając doświadczenie, że terapeutyczna praca mentalna z EGO nie przyniesie skutecznej, trwałej zmiany.

Pojechałam na kurs metody ECPR z psychiatrą dr Danielem Fisherem. Jakże trudno było zignorować swój analityczny racjonalny umysł i wejść na inny poziom komunikacji z drugą osobą. To wydawało się niewykonalne. Mój umysł cały czas podważał proces, cały czas pytał i wątpił, potrzebował narzędzi, konkretów i odpowiedzi. Nie był otwarty, nie mogłam czuć! To było moje pierwsze mocne spotkanie z czymś, co nie było moim EGO. To był szok. Weszłam w czucie, którego nie analizowałam. Emocje przychodziły i odchodziły, a ja nie robiłam z tym nic. I to był przełom. W wieku 45 lat znalazłam klucz, otworzyłam wrota i zobaczyłam długą piękną nową drogę przede mną.

Po kursie ECPR wróciłam do rzeczywistości i miałam mnóstwo nowych pomysłów na siebie. Rozpoczęłam nowe studia. Zapisałam się na teakwondo. Weszłam intensywnie w nowe projekty zawodowe. I... zaczęłam źle się czuć. Najpierw ciągłe zmęczenie, które potem przeszło w wyczerpanie. Spadki nastroju. Bóle mięśni i stawów, zawroty głowy. Zaburzenia rytmu serca, pogorszenie wzroku. Brak snu nocnego, w dzień ciągła senność. Rano nie mogłam stanąć do pionu, nie miałam siły żyć... czułam, że muszę umrzeć, żeby się odrodzić. Że to wymaga dużej zmiany i kolejnego cofnięcia się, zanurkowania w siebie po coś jeszcze. 

Pojechałam nad ukochane morze, do ośrodka buddyjskiego, zaczęłam intensywną pracę z odosobnieniem, oddechem, medytacją. 
Nie chodziło mi ani o buddyzm, ani o konkretną medytację czy drogę rozwoju ale o cel: stworzenie warunków na ciszę i regenerację. Nie chciałam wyjazdu jogi, warsztatów rozwojowych, kursów nowych umiejętności - niczego co wymaga interakcji i co narzuca mi sposób spędzenia czasu.
Chodzi o to, aby wyciszyć EGO, dotrzeć do źródła siebie, do przyczyny w swojej świadomości i jaźni. 

Przełomowe było zobaczenie, że moje wybory i decyzje wynikały głównie z potrzeb EGO. Emocje i potrzeby z nich płynące były uwięzione, nie potrafiłam się przestawić na tryb czucia. Byłam przyczajonym tygrysem, który jest w gotowości na kolejne podboje, aktywności i ambicje. Chciałam rozwoju, chciałam więcej. To znaczy EGO chciało, a EGO nie bierze jeńców, tylko zajeżdża człowieka. Jest bezkompromisowe, samokrytyczne, wymagające i karcące. Jest tak głęboko samodyscyplinujące, że potrafi doprowadzić do głuchoty na potrzeby płynące z ciała i serca. Jego mechanizmy zagłuszają, a popędy pchają w niekoniecznie pożądane kierunki. EGO nie odpuszcza.

Nasze opinie, przekonania, urazy, krzywdy, motywacje płyną z EGO.
Ilu z nas podejmuje decyzje z EGO? Decyzje dotyczące pracy, rodzicielstwa, miejsca zamieszkania, stylu życia, wyglądu. Bo trzeba, bo wypada, bo się należy, bo mnie docenią, bo mnie zobaczą, bo zasłużę, bo zyskam, bo ja im pokażę, bo nakarmię się czyimś uznaniem.

Kiedy wycofujesz uwagę z zewnątrz i kierujesz ją do wewnątrz, słyszysz to, co było zagłuszane. Odkrywać co jest pod złością. Co jest pod lękiem. Wszystko płynie w Tobie i to jest w porządku, bo już nie pozwalasz EGO tego oceniać. Widzisz siebie, takim jakim jesteś i nie potrzebujesz w tej podróży przyzwolenia nikogo innego, poza samym sobą. 

Świadomie nie piszę o akceptacji, z którą nie jest mi po drodze. Nie akceptuje porażek, złości, smutków kiedy są powody aby się cieszyć, różnych swoich cech, zachowań, chorób, wydarzeń, ludzi, spraw, niesprawiedliwości.
Nie akceptuje bo nie czuje, że w naturalny sposób mi to przychodzi. I nie mam z tym problemu!
Bo daje sobie zgodę i przyzwolenie, że to się wydarza, że to czuję, widzę, że tego nie jestem w stanie zaakceptować. 
Różnica może dla kogoś mało wyraźna, dla mnie kluczowa. 

Wracając do stanu zdrowia - zrobiłam wiele badań, podejrzewano różne poważne choroby. Ostatecznie mój stan okazał się przewlekłym stanem zapalnym, który zredukowałam przez pożywienie, pracę duchową i pracę z ciałem. Za każdym razem, kiedy siada mi zdrowie, wiem, że zaniedbałam siebie psychicznie i fizycznie. Chorowałam na astmę, alergię, hashimoto, RZS i boreliozę z Lyme.
Te choroby nie przyszły znikąd ale odeszły donikąd. Nasze ciało daje nam wyraźne informacje.
W procesie zaopiekowania ciała i emocji, choroba już nie jest do niczego potrzebna. 

Co z tym EGO? Trzeba je rozpoznać. Ono oczekuje, wchodzi w konflikty, sabotuje, dąży do perfekcji i rywalizacji, rozprasza, chwali się, porównuje, oczekuje, rości, wątpi, cierpi i przeszkadza, jest sztywne ("kij w dupie"), martwi się, blokuje zaufanie i wzmacnia mechanizmy obronne. Nawet jeśli EGO jest "zdrowe" czy "wysokie" to nadal jest to EGO - płynące z myśli, przekonań, spostrzeżeń i wspomnień. Stwarza fałszywe filtry naszego postrzegania świata przez wyuczone programy warunkujące umysł. 

Niech Twoje EGO Cię nie warunkuje. Przekrocz je.








Czytaj więcej >

Myśl, planuj, osiągaj, nabywaj. Ale rzeczy tylko niezbędne!


Walka o codzienne sprawy, pracę, dzieci, związek, własne potrzeby itp zabiera tyle energii, że z czasem przechodzi w wyczerpanie. Czujesz brak sił i ból w ciele. Obniża się nastrój, myśli błądzą, a sen nie przynosi regeneracji.
I ta wewnętrzna pustka, nic nie przynosi ukojenia...
Pytasz siebie - czy moje życie ma sens?

Czujesz, że tracisz nad swoim życiem kontrolę, ale to właśnie o... utratę kontroli w życiu chodzi.
Nie o utratę kontroli samoregulacji i popadanie w zależności. Ale o poddanie się i odpuszczenie kontrolowania spraw i ludzi, na których nie mamy żadnego wpływu.






Moje myślenie o życiu i świecie odzwierciedliło się w prawdach o świadomości jako jaźni absolutnej (różne drogi duchowe prowadzą do podobnego procesu dedukcji, ścieżki i narzędzia są różne, a clue jest takie samo), co przyszło naturalnie, kiedy puściłam oczekiwania i odrzuciłam wszystko, co dotąd mnie określało. Byłam doskonale zorganizowaną wielozadaniową ogarniaczką, która potrafi świetnie planować i realizować swoje cele. Mnogość działań i decyzji wynikało z mojego ego. To ego spełniało ambicje, wchodziło w konflikt, dążyło ślepo do perfekcji. Ego zagłusza głos wnętrza i odczucia z ciała. A przecież dziś nie ma jutra i dziś nie ma wczoraj. Świat jest zwierciadłem wszystkiego co dzieje się wewnątrz. Świat jest odbiciem naszego własnego umysłu. Kiedy wewnątrz Ciebie dzieje się walka, Twoje życie też będzie walką. I wyczerpaniem.

To są uniwersalne prawdy, które ramuje praktyka buddyzmu. Trafiłam na nie na swojej drodze poznania i zatrzymały mnie na dłużej. To proste, piękne, twórcze prawdy, które wzmacniają u mnie to, co zawsze było priorytetowe - wiara w ludzki potencjał i zdolność do przemiany, której napęd płynie ze świadomości.

Opisy i inspiracje oparłam na poziomie Diamentowej Drogi.
Mam nadzieję, że zainspirują też Ciebie, niezależnie od tego, w co wierzysz i też z Tobą zostaną.

Żeby móc zostać buddystą, musimy wziąć odpowiedzialność za własne życie z zaufaniem, że prawo przyczyny i skutku naprawdę działa. Poprzez nasze myśli i decyzje, tworzymy nowe nawyki, które nas albo ograniczają, albo wyzwalają. Wraz z doświadczeniem widzimy, że dzisiejsze działania kreują naszą sytuację jutro.

Na początku koncentrujemy się na włączeniu nauk Buddy w codzienne doświadczenia. Na wszystko próbujemy znaleźć natychmiastowe wyjaśnienie.
Na zewnętrznym poziomie myślimy: „To się wydarza dlatego, że wcześniej stało się to czy tamto”; na poziomie wewnętrznym: „Postrzegam tę sytuację tak a nie inaczej, ponieważ w tej chwili jestem w takim czy innym nastroju”. W ten sposób mądrość nigdy nas nie opuszcza; działa jak lustro odbijające wszystko od wewnątrz i na zewnątrz. Z czasem rozpoznanie się pogłębia i staje się coraz bardziej autentyczne.

Puszczając myśli o rzeczach które nie są niezbędne, daje sobie lekkość. Bezpośrednie działanie w danej chwili jest psychicznie zdrowe – przypomina rysunek na wodzie: przedtem niczego nie było; potem też nic nie ma; a w danym momencie wszystko do siebie pasuje! W takim postępowaniu nie ma niczego lepkiego – jest wolne od oczekiwań, obaw, od „wczoraj” i od „jutro”.
Gdy potrafimy inspirować innych nie wywołując przywiązania, to znaczy, że rzeczywiście pokazujemy im lustro i mówimy: „Tak naprawdę widzisz tylko własną twarz. Dostrzegasz we mnie coś pięknego tylko dlatego, że masz to w sobie!”. Jeżeli nauczyciel jedynie pokazuje innym ich własne zdolności, w sposób nieosobisty, to może pracować z inspiracją.

W końcu wszystko spotyka się w jednym punkcie. Każdy moment zamienia się w doświadczenie „Aha!” i „Tak, oczywiście!”. Pojawia się coś, co nazywamy „mądrością współpowstającą”. To wgląd, który przychodzi wraz z nabywanym doświadczeniem. Spontanicznie poznajemy jego znaczenie, nie będąc od niego oddzielonymi. Gdy nieustannie doświadczasz rzeczy w taki sposób, jesteś tam, gdzie powinieneś być. Musimy jedynie uważać, by nie przywiązywać się do szczęścia, ale przekazywać dobre uczucia innym. Trzeba rozumieć, że uwarunkowane radości są nietrwałe.

Doświadczajmy radości bez zewnętrznej przyczyny. Bądźmy świadomi tego, że radość przynależy do naszego umysłu. Zrozummy, że radość to chwila, która nie została stworzona – bez myśli, koncepcji, bez żadnych przeszkód. Pojawia się w momencie, kiedy jesteśmy otwarci. Staraj się osiągnąć ten stan bez żadnego zewnętrznego wpływu. Przychodzi to dzięki medytacji; to wtedy uczymy się, że umysł może sam z siebie w samym sobie odnaleźć absolutnie wszystko.

Starajcie się robić zawsze to, co pojawia się przed waszym nosem, bez rozproszenia.
 Myśl, planuj, osiągaj, nabywaj. Ale rzeczy tylko niezbędne!
To jest prawdziwa wolność.


Dla zainteresowanych medytacja Karmapy XVI



Czytaj więcej >

Gifted czy Asperger?


Mamy czasy diagnozowania, kwalifikowania pod tezę, oceniania, orzeczeń, opinii i badań naszych dzieci. Normy są wyśrubowane i mało który dorosły się na nie łapie, ale to przecież normy dla dobra naszych dzieci, żeby im pomagać, żeby mogły się prawidłowo rozwijać. Jeśli nie łapią się na normy, już czeka terapia i ekspert, w ramach odskoczni od opresyjnego środowiska systemu edukacji.






Nie generalizuję, diagnozy też są potrzebne. Ale jako samodzielnie myśląca matka, która stykała się
z powierzchownym, nieobiektywnym, krytycznym osądem otoczenia, w tym tzw.specjalistów od dzieci, oraz widząc, jak łatwo przylepia się łatki innym dzieciom, zdążyłam wyrobić sobie własne zdanie. 

Mamy czasy, kiedy skupiamy się na dzieciach tak bardzo, jak nawet w połowie nie skupiamy się na sobie samych. Chcąc zaspokoić wszystkie potrzeby dzieci, te rzeczywiste i te, które nam się wydaje, że ich potrzebami są, przestajemy zajmować się sobą - źródłem realnych wzorców. Chcemy dzieci naprawiać, ze sobą nie robiąc nic.
I tak oto wpędziliśmy dzieci w kozi róg - dzieci muszą spełniać oczekiwania otoczenia i nasze, są bombardowane sprzecznymi wzorcami (pomagaj/bądź dobry/dziel się vs bądź najlepszy/wygrywaj/tylko ty się liczysz), są wystawiane na nieustanną ocenę, mają się dostosować ale być wybitne, mają być posłuszne i asertywne jednocześnie, mają być podręcznikowo sprawne, rozwinięte według akademickich norm. 

Rodzic, który widzi, że z dzieckiem "coś jest nie tak" (albo słyszy to od innych) szuka informacji w internetach a następnie leci do ekspertów, których lista rośnie i wcale nie mam na myśli nazwisk tylko tzw.tytuły. Tytułowani eksperci, o których istnieniu kilka lat temu nikt nie słyszał, okazują się niezbędni na drodze naszego rodzicielstwa (niezbędni nam ale i czasem dzieciom).
Zdarza się, że ich teorie się wykluczają. Albo, że szukają potwierdzenia pod tezę skrupulatnie opisanego przez rodzica i podanego im pod nos problemu (którego nie zobaczą u dziecka przez 30 minut będąc z nim sam na sam). Wypisane w elaboracie diagnozy można z łatwością dopasować do większości, nikt z nas nie jest homogeniczny. Jesteśmy zagubieni w oceanie wskazówek, zaleceń, niezrozumiałych sformułowań, dziwnie brzmiących terminów. Stajemy się zagubieni i labilni emocjonalnie, jak to dziecko w gabinecie.

No bez wujka googla i fejsbukowych grup wsparcia się nie obejdzie.

Wiem, że jest druga strona medalu. Wiem, że są dobrzy specjaliści i skuteczne terapie.  Ale dziecko to nie jest zbiór ustandaryzowanych, stereotypowych cech, a jeśli rodzic ma potrzebę dookreślenia dziecka to niech idzie do specjalisty po diagnozę, wtedy, kiedy uzdolnień nie widać a trudności przerastają ich w codziennym życiu. Dlaczego wtedy? Żeby nie zderzyć się ze ścianą polskich standardów kategoryzacji dzieci (uczniów). Polski system nie ma pomysłu na zdolne dzieci.
Publikacje naukowe pokazują nam o wiele szerszą perspektywę problemu.
Np. na stronie amerykańskiej Davidson Institute znajdziemy wyjaśnienie różnic między uzdolnieniami
a zespołem Aspergera
(tekst z 2009!), dlaczego w Polsce jesteśmy tak daleko w tyle z tą fachową wiedzą?

Zdolne dziecko z trudnościami, dziecko gifted, dziecko podwójnie wyjątkowe 2E, dziecko z asynchronią rozwojową, ponad przeciętnie zdolne z rozpoznaniem ASD, IS, SPD, ADHD, ADD, Hyperfocus... 

GADC to klinicznie opracowane narzędzie - lista kontrolna dziecięcych uzdolnień vs. zaburzeń Aspergera, która ma pomóc nauczycielom, ekspertom i rodzicom określić, czy:
nieodpowiednie, nieelastyczne lub nierealne środowisko edukacyjne przyczynia się do niezwykłego lub niewłaściwego zachowania dziecka, ma wskazać, które działania, te dla zdolnych czy te z zespołem Aspergera będą najbardziej odpowiednie i pomogą, a nie zaszkodzą. 





Publikacja i bibligrafia: https://www.davidsongifted.org/search-database/entry/a10900

Czytaj więcej >

Kierunek na siebie


W szkole podstawowej wcale się nie uczyłam, a w średniej ciągle wagarowałam. Można powiedzieć, że szkoła nigdy nie była dla mnie specjalnie ciekawa. Jako nastolatka wsiadałam w pociąg albo autobus i jeździłam szwendać się po okolicy. Jeździłam do lasu albo nad jezioro, gdzie siadałam na brzegu, oglądałam chmury i snułam refleksje o świecie. Uwielbiałam czas spędzony ze sobą, twórczy, wyrażony w swobodny, nieograniczony sposób.
Nigdy nie poczułam samotności w tej relacji.

Tak mi zostało do dziś.



Przyjrzałam się temu, co w samotności lubię robić:
- jeść
- pić kawę
- tańczyć
- spać
- płakać
- czytać
- słuchać muzyki
- spacerować
- podróżować
- gotować
- odpoczywać
itp.

W lutym 2023 spędziłam samotny weekend nad morzem. Przymiotnik "samotny" nabiera innego znaczenia, kiedy jest się pracującą matką trójki dzieci, wiadomo. 

Pojechałam nad ukochane morze, pojechałam pierwszy raz od... nie pamiętam kiedy, kiedy to celem nie był trening, warsztaty, szkolenie, ani obóz jogi. Pojechałam spędzić wolny czas ze sobą, co uważam to za ogromny przywilej i wartość. W tym czasie, nad morzem, nie miałam w planie absolutnie żadnych zajęć.

Nie miałam planu.

Samotny pobyt nad morzem był odpowiedzią na moją silną potrzebę separacji, spakowałam plecak i ruszyłam, zostawiając za sobą codzienność. Samotnie spacerowałam, czytałam, jadłam, spałam, słuchałam muzyki. Spędzałam czas wolny tak, aby odpocząć, wyjść z każdej z ról, jakie pełnimy na co dzień w życiu zawodowym i osobistym. Z roli matki, partnerki, pracownicy czy szefowej, ale też ogarniaczki...

Być w kierunku na siebie.

Być może nie uda się mi się nigdy całkiem "uzdrowić" z znaczeniu przeżytych stresów, traum i cierpień. Być może nigdy nie uda mi się pozbyć nerwicy. Albo wszystkiego przepracować.
Ale najważniejsza jest relacja ze sobą, która nie ma końca, o którą warto dbać. Bycie w uważnym kontakcie ze sobą rozwija, a rozwój uszczęśliwia, przynajmniej mnie ;)


Dbacie? 


*****

Co o czasie wolnym i rozwoju osobistym polskich kobiet mówią dane?


W badaniu segmentacyjnym czasu wolnego i rozwoju osobistego "Kobiety w Polsce", wyodrębniono
 5 segmentów współczesnych Polek:
Ogarniaczki Rzeczywistości, 21 proc - ich domeną jest ogarnianie wszystkiego wokół, w życiu osobistym i zawodowym (przy czym 49% Polek nie pracuje zawodowo).
Bokserki Losu, 20 proc.- sensem ich życia są dzieci, poświęcają się dla rodziny.; prywatnie i zawodowo - czują się niedoceniane.
Dziarskie Dziewuchy, 18 proc. - jedyny segment kobiet, które walkę feministek uważa za niezakończoną;
Domowe Królowe, 18 proc. - tradycyjny model rodziny jest dla nich naturalny, mężczyzna ma zarabiać na dom, kobieta dbać o ciepło domowego ogniska.
E-Księżniczki, 17 proc. - najmłodszy segment, kobiety zadowolone z życia, aktywne w social mediach, zawodowo i towarzysko.

W badaniu „Zrównoważony rozwój albo nic. Wymarzona przyszłość Europejczyków z pokoleń Y i Z” 65 proc. młodych polskich kobiet ceni zdrowie fizyczne i emocjonalne, a 59 proc. wzajemną bliskość; i to głównie dla kobiet, a nie dla mężczyzn, ważne są relacje społeczne.

Z kolei to badanie o kobiecości, mówi, że blisko połowa (47%) z nas często porównuje się z innymi kobietami. Boimy się, że jesteśmy niewystarczająco dobrymi matkami, pracowniczkami, a nawet partnerkami. 

Badanie „Bebilon 2. Przyszłość zaczyna się dziś” pokazuje, że 68% kobiet – kiedy mają czas dla siebie – sprząta, robi zakupy i gotuje. Zaledwie 26% kobiet realizuje swoje pasje, a na pytanie czy w wolnym czasie uczęszczają na regularne zajęcia poza domem, aż 79% kobiet zaprzeczyło.


Czytaj więcej >

Czuła Przewodniczka w moim życiu


Kiedy wspomniałam o tej książce na babskim spotkaniu, koleżanka odparła, że nie lubi tej książki, bo jest dla klasy średniej. To trafne spostrzeżenie. Kiedy kobieta walczy o materialny byt i każdy jej dzień to przetrwanie, nie wygeneruje jednej sekundy, aby pomyśleć czego sama chce, a co dopiero czy może to dostać.
Czego potrzebuje? - to pytanie nie ma szans paść, a co dopiero poszukiwanie odpowiedzi. Ona nie może dokonywać wolnych wyborów, wsłuchiwać się w swoją dziką dziewczynkę, dać sobie luz, czas na refleksje czy swobodną zabawę... być może nie ma możliwości, a nawet świadomości, że jej życie mogłoby wyglądać inaczej.

Ale z drugiej strony uważam, że ta książka i patrzenie na świat Natalii de Barbaro są dla każdego. Bo miłość jest dla każdego, niezależnie kim jest i jak żyje. Wartość jest w człowieku od chwili narodzin i nawet jeśli przez wiele lat, nikt dziewczynce nie dał uwagi, troski, opieki, ona ciągle może spróbować dać to samej sobie, jako dorosła. Choć dostęp do tej świadomości może być bardzo, bardzo trudny, to praca nad sobą jest świetnie opłacana, a walutą jest właśnie miłość:)
Kiedy inni na ciebie patrzą i odbierasz w ich wzroku co myślą o tobie, wcale nie chodzi o nich, tylko o własne spojrzenie na siebie. W tej obserwacji jest cały przekrój przekonań i opinii na swój temat, jaki mamy w danym momencie. Wszystkie są ok. Wszystkie są drogą do siebie. Mamy tyle zgody na innych, ile mamy na siebie.

Całe życie budowałam projekty i szukałam celu. Potrzebowałam wyzwań, czasem bawiąc się przy tym, tworząc i wtedy czułam w tym dużą pasje, która gasła, gdy tylko zaczynałam być spychana w jakieś ramy odgórnych oczekiwań albo konieczność dostosowania się. Wtedy stawałam się pełna samokontroli, nastawiona na dobrze wykonane zadanie. I szukałam sposobów by nakarmić w sobie głodną przygód dziewczynę, i przyszedł czas, kiedy już wiedziałam jakim wyczerpaniem kończy się emocjonalne głodzenie samej siebie.

Wsłuchiwanie i zaspokajanie własnych potrzeb było dla mnie odkąd pamiętam bardzo ważne. Dostałam rykoszetem, kiedy pojawiły się dzieci, bo mój egoizm musiał ustąpić zaspokajaniu potrzeb innych, nie tylko dzieci, ale wszystkich wokół. I dobrze znam wchodzenie w rolę, o których pisze autorka Czułej Przewodniczki. Motanie się, odgrywanie ról, zatracenie siebie. Boimy się, my wszystkie....

Męczennicy wydaje się, że bliscy nie będą jej kochać, jeśli nie będzie dla nich nic robić. Że nie jest wystarczająca, nie zasługuje, że musi się zaangażować ponad siły, poświęcić, aby zostać docenioną. Z lęku, że przestanie być dla innych ważna, wciska siebie w poczucie krzywdy, a innych w poczucie winy. 

Królowa lodu terroryzuje, krytykuje innych i samą siebie, ściga się z innymi, rywalizuje; z lęku, że okaże się gorsza nie pokazuje słabości; samoakceptacja, przyzwolenie na luz i błędy, są jej obce. Bez zrealizowanego planu, będzie bez wartości. 

Potulna myśli, jeśli wyrazi swoje zdanie w swój wybrany sposób, zostanie odrzucona przez innych, a wtedy sama siebie odrzuci. Z lęku przed odrzuceniem, robi wszystko, żeby inni ją akceptowali. Więc jest uległa, miła, potrzeby innych są ważniejsze od jej własnych, nie stawia granic, przytakuje na ataki biernej agresji i przeprasza kiedy myśli tylko o sobie.

Każda z tych ról wywodzi się z niezgody na siebie. Tylko kiedy czule przyjmiesz siebie i będziesz czuć się kochana, możesz obdarzać innych miłością - trafnie pisze Natalia de Barbaro.
Kiedy Czuła Przewodniczka na ciebie patrzy, widzi mądrą dziewczynę, która przeszła różne zmagania, popełnia błędy, a potem stara się je naprawiać. Widzi kogoś, kto buduje w sobie siłę, żeby otwierać na innych.

 
Od 13 lat jestem matką w ciągłej gotowości. Chwila dla siebie w codziennym pędzie już nie wystarczy, bo wieloletnia wyrwa nie zapełni się tak szybko. Pójście na jogę jest jak kradzież własnego czasu, kiedy mogę robić... NIC.

Nie da się nalać z pustego. Nie da się chronić innych, kiedy nie chroni się siebie.
Nieustannie zatracam w sobie i odnajduje, przeganiam i z powrotem nawołuje Czułą, Dziką i Dorosłą.
Wiem, że są. 


Bardzo polecam przeczytać:









Zdjęcie z: https://kulturalnysklep.pl/Odwagi-Dziewczyny-Siegnijcie-po-te-ksiazke-i-zacznijcie-zyc-po-swojemu-blog-pol-1621342593.html


Czytaj więcej >

Jak pomóc sobie? O wartościach (ćwiczenie)


Wiemy, że bycie matką w obecnych czasach to mega wyzwanie. Musisz być zaradna, czujna na potrzeby dziecka i zaangażowana w ich zaspokajanie, nieustannie gotowa na rozwój, zorganizowana i zasługująca na bycie zmęczoną. Nic odkrywczego. Mamy jeszcze wyraźny podział na matki które sobie radzą, matki nieroby, matki których wszystkim żal i matki których nikomu nie żal. Nie ma balansu. Dlatego tak mocno pragniemy normalności.




Należę do osób, dla których dzieci są sensem życia ale bardzo cenią swój komfort życiowy. Doskonale wiem, ile kosztuje ciągła walka między komfortem a dyskomfortem. I ile wymaga wysiłku, żeby ten cholerny balans, normalność, zatrzymać. 

Pomaganie nigdy nie było to moim celem, samym w sobie. Nawet nie umiem określić, czy to umiem. Prowadziłam grupy terapeutyczne dla kobiet, dla uzależnionych, dla rodziców, warsztaty rozwojowe, kursy zmiany myślenia...  Moim celem była interakcja i zawodowe wyzwanie. I w ten sposób, niejako przy okazji, nauczyłam się pomagać samej sobie. 

Praca z ludźmi którzy oczekują pomocy bywa męcząca. Bywa, że szukają drugi na skróty i oczekują zmian, nie chcąc zmienić nic w sobie. Nie chcą przyjąć, że część ich świata rozgrywa się w ich głowach. Że to, co czują, nie dzieje się w sercu, tylko mózgu. Też kiedyś tego nie rozumiałam. Przez lata, w procesie, stawałam się swoim oparciem, powierniczką. Dzięki swoim wyborom, uczeniu się i doświadczaniu, a przede wszystkim praktyce świadomego życia zdobyłam narzędzia i umiejętności. Potrafię wykorzystać trudne momenty i wiem robić (i czego nie robić) w słabszych chwilach. Werbalizuje problemy, żeby siebie usłyszeć. Cenię słuchaczy bez doradzania. Pozwolą puścić wentyl, żeby bez balastu poddać się autoanalizie, poobserwować z dystansu, wycisnąć z kryzysu mądrość, morał. 

Wsłuchuje się w emocje, ale sądzę, że przeceniamy ich rolę, za dużo na nich się fiksujemy. Wokół emocji skupia się za dużo uwagi. Podejmowanie decyzji i wyborów, zachowania i relacje 'bo tak czuję' bywa złudne. My po prostu czujemy cały czas inaczej. Emocje są zmienne, dynamiczne. Samopoczucie nie jest stanem stałym, wpływa na nie mnóstwo czynników. Kierując się emocjami i pod ich wpływem podejmując działanie,  trzymamy się kurczowo przeszłości i tego, co znamy, choć może nam się wydawać, że jest inaczej. Ciągle wracamy w emocjach do przeżyć, nie zdając sobie z tego sprawy. Jesteśmy sumą doświadczeń, nasze nawyki to nasza druga natura. 

Ale czy chodzi o to, aby zmienić sytuację czy samopoczucie?

Jeśli chcesz podjąć decyzję czy dokonać życiowych wyborów, sprawdź, czy są w zgodzie z Twoimi wartościami. Jeśli największą wartością twojego życia jest bliskość, rodzina, ważne są relacje i miłość, będziesz dążył to tego, aby cię otaczały. W zachowaniu, w emocjach, w codzienności.
Jeśli jednocześnie postawisz sobie ambitne zawodowe cele, będziesz dążyć do auto sabotażu, miotał się w wątpliwościach. Będziesz uciekał od ludzi, którzy cię od tego oddalą, choćby łączyły cię z nimi więzi. Działanie, aby było skuteczne i spójne, powinno być w zgodzie z życiowymi wartościami - nie z tym, co w danej chwili czujemy, bo emocje biorą się z myśli, a myśli z przekonań. Wartości nie zmieniają się tak, jak emocje, wynikają z dużo głębszych czynników. A emocje? Mogą być tylko informacją, aby dążyć do porozumienia ze sobą.

Za pomocą załączonego ćwiczenia, wyciągniesz zaskakujące wnioski, i przekonasz się, czy i w jakim stopniu dążysz do realizacji swoich małych i dużych celów, a może tylko do... snucia marzeń? 

(ćwiczenie wykorzystuję na swoim warsztacie "cele i wartości w procesie", inspirując się zajęciami z pracy z klientem uzależnionym)

                                                                   



Czytaj więcej >

Moja edukacja domowa. Bo z dziećmi trzeba lubić być.

 

Jesteśmy w ED trzeci rok. Edukacja domowa dziecka, stała się edukacją całej rodziny. Przelała się na młodsze dzieci i na nas. Ma tak istotny wpływ na funkcjonowanie całej rodziny, tak mocno kształtuje jej tożsamość i każdego jej członka z osobna, że role się mieszają, czasem to dziecko uczy rodzica. Wszyscy przechodzą transformację
i określają się na nowo.
ED rozwija niesamowicie, podkreśla kompetencje, obnaża niedociągnięcia. 

Przede wszystkim wyzwala z presji pierwszego zawodu, określonej filozofii życia, myślenia tzw. szkolnego, przestawia klepki i pozwala poznać siebie nawzajem z zupełnie innej strony. 

Od początku nie chciałam być nauczycielką własnego dziecka. Nie czuję się dobrze w tej roli. Nie mam potrzeby nauczać, tego co należy, kontrolować stan zrozumienia, sprawdzać i rozliczać. Czułam, że mogę tylko wspierać,
a luz i wolność w ED bardzo odpowiadał mojej hierarchii wartości i temperamentowi. 

Sposobów i postrzegania ED jest tyle, ile rodzin. Nie ma uniwersalnych metod i sposobów na istnienie w ED.
Składa się na to wiele czynników, takich jak: indywidualne potrzeby, możliwości, organizacja życia codziennego, ilość dzieci i ich wiek, sytuacja zawodowa.
Wszystko ma plusy i minusy, ED też. Z dziećmi trzeba lubić być. Wcale nie trzeba robić z nimi wymyślnych rzeczy i nauczać ich codziennie. Można ich wcale nie nauczać! Ale w ED nie da się nie budować z nimi relacji. Czyli tego, co stanowi dla mnie fundament rodziny. I arcyważne są dla mnie kompetencje osobiste i społeczne moich dzieci. Bo ani poziom wiedzy szkolnej, ani IQ nie gwarantują życiowego sukcesu.
Ich miłość własna, poczucie wartości, umiejętność radzenia sobie w życiu, krytyczne myślenie, samodzielność, indywidualizm, rozwiązywanie problemów, budowanie relacji, wzajemne zrozumienie.




Pamiętam z czasów jeszcze szkolnych mojego dziecka, skupienie pedagogów na deficytach, brakach, niedociągnięciach, wadach. Eksperci z poradni też to lubią. Wywlekanie problemów i kreatywność w wymyślaniu kar. „Dzieciom nie wolno” to szlagier. Podcięte skrzydła córki udało się skleić, a na pożegnanie z systemem stwierdziła „szkoła nie poradziła sobie ze mną”.


Codzienność w ED to nie jest sam miód. Kryzysy też bywają. Szczególnie zmęczenie, nadmiar obowiązków, dezorganizacja. Trudności indywidualne dziecka.
Ale swojej uwagi nie warto na to kierować. Na mnóstwo rzeczy nie mamy wpływu. Lepiej skupić świadomość na radości, jaką przynosi obcowanie z własnymi dziećmi. Bo jest czas na rozmowy, na zabawę, na tworzenie, na bycie razem. Odpuszczanie to trudna umiejętność, ale jakże przydatna. 

W wychowywaniu dzieci kieruję się dwoma wartościami. Empatią i intuicją. Kiedy jest trudniej nie myślę co zrobić – skupiam się na emocjach. Współodczuwanie pomaga mi zrozumieć, oddalić się od własnych oczekiwań. Pomaga zaufać. 

A intuicja to wspaniała rzecz, zawsze podszeptuje najlepsze rozwiązania. Kierując się intuicją przestałam cisnąć dziecko do wymaganej nauki. Puścił stres i presja, zyskaliśmy chęć na robienie rzeczy, które sprawiają nam przyjemność. Idziemy własnym tempem, żyjąc dniem dzisiejszym.  

Jutro wydaje się być takie pogodne...

Czytaj więcej >

Automiłość. I nie opuszczę się aż do śmierci.

 

Z perspektywy 40 lat życia mam taki wniosek, że najbardziej istotną sprawą w życiu, od której właściwie wszystko się zaczyna – to, jak wygląda nasz związek, relacje, praca, w ogóle życie – jest relacja ze sobą samym. Tu – w naszym wewnętrznym świecie, wszystko zaczyna się i kończy.

Miłość do siebie – wyświechtane, patetyczne, narcystyczne? Banalne i infantylne?
A może to rozwiązanie problemów, szyfr do udanego życia, do zdrowia i pogody ducha?

Zaczęłam orientować się w tym, kiedy urodziłam pierwsze dziecko. To ono dało mi szkołę życia i pokazało, że macierzyństwo to miłość do dziecka, ale też do siebie. Daje dowód, czy i jak potrafimy o siebie zadbać. I uczyłam się tej miłości. Miłości własnej. Pojmowałam ją, rozumiałam. Ale poczułam nieco później. Co innego jest coś rozumieć, a coś poczuć. To jak z tym, że są rzeczy na które nie mamy wpływu. Możemy to rozumieć, ale dopiero kiedy to poczujemy i odpuścimy, da nam to spokój. Podobnie jest z miłością własną.

Społeczeństwo buduje naszą wiarę w siebie na bazie naszej skuteczności. I potem My-matki wartościujemy, jak bardzo jesteśmy skuteczne w wypełnianiu codziennych obowiązków, planów, celów, w podołaniu wyzwaniom i codziennemu wychowaniu dzieci. Potem i my budujemy nasze poczucie wartości na bazie skuteczności (pamiętajmy o różnicy pomiędzy wiarą w siebie, a poczuciem własnej wartości). W poczuciu miłości do siebie już nie musisz sprostać niczyim oczekiwaniom. A szczególnie własnym. 

Miłość do siebie to uważność na siebie. Nieocenianie. Próba zrozumienia. Nie oczekiwanie jednak, że się zrozumie. To wyrozumiałość. To ochrona i troska.

To dbanie o siebie. O formę, kondycję, ciało, o zdrowie psychiczne, higienę ciała i ducha. Jestem niewierząca jednak prowadzę bogate życie duchowe. Medytuję, pamiętam o wdzięczności, pielęgnuję współodczuwanie i wrażliwość, których mam w nadmiarze. 
Staram się być dla siebie życzliwa. Okazując sobie życzliwość, przestajesz wymagać. Jest Ci miło, że po prostu jesteś. Jako wartość sama w sobie. Bez porównywania się.

Opiekując się sobą odcinam się od zajęć, które mnie męczą; ludzi, którzy mi szkodzą, substancji, które mnie trują i miejsc, w które mi nie służą.

Miłość własna to poczucie, że jest ci dobrze tam, gdzie jesteś. Że nie musisz czegoś mieć i gdzieś być, żeby było ci ze sobą dobrze. To akceptacja, która daje spokój. Co by się z Tobą nie działo, jakie emocje i stany by się nie pojawiły, przyjmujesz to. 
Miłość do siebie tworzy poczucie własnej wartości.

Kiedy pojawia się u mnie podły nastrój czy niepokój, próbuje to zmienić. Kiedy nie wychodzi, odpuszczam sobie. Regeneracja to słowo-klucz. Może potrzebuje odpocząć, może się wyżyć. Nie muszę tego rozumieć. Nie muszę od siebie wymagać. Nie muszę wszystkiego wiedzieć, wszystko umieć, wszystkiego pamiętać i wszystko ogarniać. Nie porównuję się do innych, jestem wartością samą w sobie.



Czy chciał(a)byś być tak przez kogoś traktowany? Z troską, akceptacją, zrozumieniem? Któż by nie chciał. Podaruj sobie to, co chciałbyś dostać. Nie oczekuj, żeby ktoś ci to dał. Najpierw zajmij się sobą.

Miłość do siebie to największy potencjał, jaki możesz pomóc wykształcić swoim dzieciom.




Czytaj więcej >

Jak nie dać własnego życia spieprzyć dziecku?




Natknęłam się na książkę Marceli Mikołaj o tytule "Jak nie spieprzyć życia swojemu dziecku". Nie zgłębiając jej środka i skupiając się na tytule, z automatu pomyślałam, że tematem sprawy powinno być jak nie dać własnego życia spieprzyć dziecku? Nie będą nam gówniarze psuć krwi! Na to pozwolić nie wolno!





Jak nie pozwolić, aby własne dziecko spieprzyło nam życie? Czy nie pozwolić, oznacza zabronić? Jeśli zabronić, to czego - no chyba wszystkiego, co może nas doprowadzić do ruiny. Zabronić wkurzania nas, umęczenia, wpędzania w poczucie winy, odejmowania wartości.
Na pewno zabronić nas złościć, a nawet doprowadzać do szału, co robią na każdym kroku. Karać, bezwzględnie karać, kiedy przez nich nie dbamy o własne potrzeby, albo kiedy znów na coś nas naciągnęli, mali manipulanci. Karać za to, że ulegliśmy gdy bezczelnie wymuszali i szantażowali nas emocjonalnie. Tępić kiedy pyskują, są niewdzięczni i robią nam tyle przykrości.
Robić to wszystko tak długo, aż się odczepią , my odetchniemy z ulgą i zapanuje święty spokój...

Oczywiście to wszystko to droga do kapitulacji rodzicielskiej. Droga najgorsza z możliwych. Bo to nie dzieci nas dręczą, męczą, manipulują nami, złoszczą nas i robią nam źle, bo takie są i robią to celowo.
O dzieciach trzeba myśleć jak o dorosłych. To nie ludzie nas denerwują, smucą, dręczą i złoszczą. To my się na nich denerwujemy i złościmy, to my czujemy się dręczeni przez innych i przez nich ranieni, zasmucani. Kiedy dajemy się ponieść albo nie dbamy o własne potrzeby, to nie dzieje się przez innych ludzi.

Nasze życie emocjonalne jest w naszych umysłach i zawiera się w naszych myślach. Z naszych przekonań powstają nasze stany emocjonalne. Inni ludzie, dorośli czy dzieci, nie mogą zmieniać naszego myślenia w naszych głowach, to niemożliwe.
Emocje nie biorą się z serca. Biorą się z głowy, są konsekwencją tego, jak myślimy. I tylko my możemy to zmienić.
Myślisz, że inni decydują o tym, jak się czujemy?
To wygodne, bo łatwiej jest powiedzieć, że inni mają się zmienić, niż zmienić coś w sobie samym.

Nie daj swojemu dziecku spieprzyć sobie życia. Nie wmów mu, że Twoje uczucia to jego wina, że Twoje decyzje to jego odpowiedzialność. Nie pozwól by ono dźwigało ciężar Twojej niedojrzałości, nieudolności i słabości.
Swoje życie możesz spieprzyć tylko sobie sam.



********************************
Styl wyjaśniania rzeczywistości -  optymizm i pesymizm
Więcej o kryzysie
O kryzysie i roli coachingu
Jak zmieniać swoje życie?

Czytaj więcej >

Medialne Rodzicielstwo Bliskości. Lukier z białego cukru vol.2





Wracam do swego tekstu o RB sprzed lat, który znajdziecie pod linkiem: 
"Medialne Rodzicielstwo Bliskości. Lukier z białego cukru" kontynuując tutaj temat w nieco zmienionej perspektywie.
Wtedy patrząc przez pryzmat całkiem małych dzieci, skrupulatnie skomentowałam wywiad z A.Stein, znaną ekspertką w temacie. Cóż, dziś napisałabym to samo, albo i więcej, właśnie dlatego, że teraz myślę też o nastolatkach, nieco poszerzył mi się rodzicielski punkt widzenia ;)







0-4 latkowi chcesz uchylić nieba, reagujesz na każdą jego potrzebę, na każde oczekiwanie, stęk i jęk, chcesz żeby zawsze i wszędzie mogło wyrazić siebie i tylko siebie, wybierać i decydować, w sposób jaki potrzebuje i chce, ma przecież do tego prawo, a Ty jesteś rodzicem bliskościowcem i stosujesz się do reguł Rodzicielstwa Bliskości. To są oczywiście założenia skrajne i wychodzące się z medialnego oblicza RB jakie opisałam krytycznie w I części i jest to zjawisko aktualne powszechne – wyznawane fanatycznie, krzywdząco rozumiane rodzicielstwo. 

Nawet dojrzałe umysły mają problem z takim wyrażaniem swoich emocji, żeby nie ranić innych.
Wymaga to samoświadomości, samokontroli, samoregulacji a także empatii. Im bardziej osoba ekstrawertyczna, ekspresyjna i wrażliwsza tym trudniej wypracowuje mechanizmy zachowania, tym trudniej jej mieć na wodzy emocje. W przypadku nastolatka gdzie te emocje buzują jak w wulkanie przed erupcją, wyuczone nawyki zachowań, jakie wpoił mu błędnie pojmujący idee wychowawcze i ślepo zapatrzony w uniwersalne trendy rodzic, przejdą w postawę, która obije się bolesną czkawką u rodzica, a przede wszystkim dziecka, które pójdzie z takim bagażem w świat. 

Na przykład, twoje małe dziecko uwielbia hałasować, krzyczeć i nieustannie ci przerywa, a RB mówi, że potrzeby dziecka i jego swobodna zabawa i są najważniejsze, więc dajesz na to przyzwolenie (prosząc i tłumacząc bez rezultatu też). 
Albo w przesadnej trosce (nadopiekuńczości) mówisz dziecku, co i jak ono czuje ("rozumiem, co czujesz" lub "jesteś wściekły"), albo co ma mówić innym ("powiedz Kasi, żeby ...") czy nam ("powiedz, że czujesz .../chciałeś /nie chciałeś ...") tak naprawdę mówiąc to do siebie i dla swojego poczucia kontroli nad dzieckiem i sytuacją.
Inny przykład. Dziecko jest uczone, że nie bierze odpowiedzialności za emocje innych, czyli postawy wysoce terapeutycznej :) To prawda, nikt nie bierze odpowiedzialności za odczucia emocjonalne innych osób. A kiedy dziecko zrobi coś przykrego rodzicowi, kopnie, opluje, powie że nienawidzi lub jako xx-latek nażłopie się alkoholu lub naćpa, gdy powiemy mu, że jest nam przykro i nasze serce rodzica wyje, a ono odpali - to Twój problem, ja nie jestem odpowiedzialny za to jak się czujesz. 
No racja, nie jest i ono nie ma problemu, wychodzi na to, że TY go masz.
Jeśli dziecko przez lata było uczone, że jego potrzeby i emocje są najważniejsze, że zawsze jest w centrum, że spełniane są wszystkie jego potrzeby oraz zachciewajki, że ma nieograniczoną swobodę w wyrażaniu siebie i jeśli innym się to nie podoba to mają problem, to wyobraźmy siebie teraz taką wyuczoną postawę u dorosłego. To narcyzm, niezdrowy egoizm, egocentryzm, arogancja.

A co tam internetowe matki piszą?

Matka Skaut pisze o rodzicielskich interpretacjach zasad rodzicielstwa bliskości, które dla niej, jako psychologa, są co najmniej niepokojące, np. 
- kiedy matka przedkłada przyzwyczajenia swojego dziecka nad swój podstawowy komfort psychiczny,
- kiedy nikomu nawet do głowy nie przyjdzie, żeby postawić swoje potrzeby przed potrzebami dziecka nawet raz na jakiś czas,
- kiedy pojawia się założenie, że dziecko w ogóle nie ma możliwości (i obowiązku) kontrolowania swoich emocji i że ma prawo wyrażać je zawsze i wszędzie tak, jak chce,
- kiedy zdanie dziecka jest tak samo ważne, jak zdanie rodzica
I trafnie opisuje Internetowy terroryzm, czyli jak ortodoksy RB wieszają psy na każdym kto zdecyduje się myśleć inaczej. 
Znam takie przypadki kiedy bliskościowe, zafiksowane na swoich jedynakach mamuśki (w sumie sama jak miałam jedno dziecko to napaliłam się na temat jak szczerbaty na suchary, a to były czasy Tracy Hogg) klasyfikują-opiniują-krytykują-oceniają bo one o wychowywaniu wiedzą wszystko, a Ty nic...
I w tym miejscu muszę napisać, że odnoszę wrażenie, że tym mamuśkom przede wszystkim brak luzu i dystansu, te wszelkie mądre poradniki stanęły im w kręgosłupach jak kije od szczotek!


Matka tylko jedna opisuje, że jej 4-latek wściekł się, bo wdepnął w zamek, który budował, i z tej wściekłości zaczął tłuc i kopać matkę. Matka nic nie zawiniła, ale oberwała kopniaki! Zgoda na odczuwanie silnych emocji przez dziecko zostało pomylone ze zgodą na dowolne ich wyrażanie.  

Matka pod prąd zachwyca się rodzicami Peppy czyli bajkowymi świnkami, którzy są wg niej godnym naśladowania wzorem RB, bo szanują uczucia dzieci swoim kosztem, nigdy nie krytykują, traktują ich na równi z dorosłymi oraz reagują natychmiast! na ich potrzeby.


Pytanie na koniec – skąd się bierze ten  brak refleksji? 
W wychowywaniu dzieci sięgamy po mądre teorie, które nas przerastają, bo mamy w sobie bałagan. Jesteśmy świetnie wyedukowani. Aż przeintelektualizowani. Ale emocjonalnie, a nawet mentalnie nie jesteśmy gotowi na NVC.
Mamy w sobie własne krzywdy, rany, niepoukładane sprawy. I zapominamy (albo wypieramy), że wszystko zaczyna się w nas, że Żadne sztuczne postawy szacunku nie nauczą go innych, jeśli nie szanujemy siebie samych.
Myślę sobie o tym za każdym razem, kiedy spotykam taką postawę u kogoś - "ja wiem na czym polega dobre wychowanie, powiem ci co masz robić, bo robisz źle", umniejszającego innym, zbzikowanego rodzica.
Dla mnie Rodzicielstwo Bliskości to skupienie na potrzebach, jako informatorach stanu rzeczy - ale nie tylko albo nie przede wszystkim potrzebach dzieci. To nie jest metoda ani narzędzie. To pomaga nie generować złości, pomaga zrozumieć poprzez empatię, ale nie pomaga rozwiązywać sytuacji. 

Czytaj więcej >

Warto podróżować wewnętrznie. Herstoria dobrego stanu


Proces zmiany jest niezwykłą podróżą.
Jeśli lubisz poznawać nowe miejsca, kultury, osoby – wybierz się w najlepszą podróż, w głąb siebie.

Zamiast autoterapia powinno być: introspekcja albo samointrospekcja. Podróż przez wewnętrzny samorozwój. Ładniej brzmi...?
WGLĄD W SIEBIE. Interpretacja własnych emocji. Zgoda i otwartość na siebie. Twórcze wątpienie i poszukiwanie. Samo-dystans...
Proces poznawania siebie to fascynujące ale zarazem trudne i bardzo absorbujące zajęcie.
Dlaczego?
Bo daje ogromną satysfakcję, ale czasem trzeba przedreptać drogę cierniową…
Po co?
Celem jest DOBROSTAN.





DOBROSTAN to zaniedbany termin. W języku i w życiu. Oznacza subiektywnie postrzegane przez człowieka zadowolenie z fizycznego, psychicznego i społecznego stanu własnego życia (WHO). W DOBRYM STANIE swojego życia człowiek jest pełen pozytywnych emocji, przy niskim poziomie szkodliwych nastrojów i wysokim poziomie zadowolenia z życia. Wie i czuje, że ma wiele zalet i możliwości, aby je doskonalić. Że jego ogromnym zasobem jest optymizm, który ma wpływ na jego samopoczucie, zdrowie, jakość życia.


Pierwsze moje podróże wewnętrzne w kierunku tzw. świadomego życia, poprawy stanu psychicznego, zmiany negatywnych przekonań i pozbycia się chorób przez pracę z emocjami i ciałem, miały miejsce, kiedy zaczynałam samodzielne życie. A że nie było lekko i z górki, na różnych zakrętach gubiłam cele i priorytety. Podróżowałam, studiowałam, pracowałam, balowałam. Żyłam hedonistycznie.  Brak mocnej stabilizacji i gruntu pod stopami, zmiany i zmiany. Przykre, bolesne, traumatyczne  wydarzenia. Takie życie w cierniowych chmurach. Wlekła się za mną smutna przeszłość, trudne dzieciństwo. Bywałam autoestrukcyjna. Motałam się jak motyl w klatce. Chorowałam. Zwalczałam dolegliwości płytko i chaotycznie, doraźnie i bez należytego zaangażowania.
O boksowaniu się z życiem pisałam też w tekście „Jelita – uśpiony mózg, psychoneuroimmunologia i kawałek z życia” .

Drugie poważne zmiany pojawiły się wraz z przyjściem na świat pierwszego dziecka. Wywróciło ono życie do góry nogami, paradoksalnie wtedy - gdy stabilizacja jest potrzebna - dokonałam największych zmian. Czy uratowało moje życie przed marazmem i upadkiem? Na pewno. Ale to były zmiany zmiany życiowe materialne, bo emocjonalne miały dopiero nastąpić.

Kolejne lata, kolejne podróże wewnętrzne.  Zmiana trwała kilka lat. Krok do przodu, dwa z tył, wielki wyskok a potem wielki padół. Jak to twierdził mistrz F.Nietzsche "Sam siebie chciej spalić we własnych płomieniach - jak masz stać się na nowo, jeśliś wpierw nie stał się popiołem?"
- tak więc spłonęłam i z popiołu powstałam, jakkolwiek to brzmi.
Praca nad sobą nie musi, ale czasem wiąże się z trudem i znojem. Jest procesem, nic nie jest na skróty.
Nie wiem na ile można "zostawić przeszłość za sobą". Na pewno zależy to od nas. Nie chodzi tylko o fizyczne, symboliczne odcięcie się, porzucenie, czy - jak prowadzi idea coachingu: zaczęcie od nowa, pójście przed siebie bez oglądania się w przeszłość. Jesteśmy zakorzenieni w przodkach i naszej historii, w dziedziczonych przekonaniach i przekazanych genach. Chodzi o emocjonalne pożegnanie z ranami, trudnymi wspomnieniami, bólem. Nie musimy przerabiać przeszłości w nieskończoność, choć psycholodzy tak doradzają. Nie musimy grzebać w przeszłości i ciągle wracać do bolesnych wspomnień, bo wielu przyczyn nie poznamy. „Przerabianie przeszłości” to tylko kolejny przymus świata, którym rządzi nieistniejący ideał zharmonizowanego człowieka. Wiele przyczyn jest tu, w tej chwili, w tej myśli i tę myśl należy zmienić, a przynajmniej dać sobie taką szansę ;)

Ocenianie własnych odczuć jako tych „właściwych” i tych „niewłaściwych”, samokrytyka, odbiera  możliwość doświadczania nowego, zamyka na zmiany. To jak grzebanie kijem w mieliźnie. W wielu przypadkach nie jest tak, że MUSIMY, bo jest jakiś wybór i można go dokonywać zgodnie z własną skalą wartości. Odcięłam się od ludzi, którzy mi szkodzili, bez znaczenia kim byli. Zmieniłam otoczenie, bez poczucia uwięzienia w lojalności. Myślałam, co ja mogę zrobić, żeby nie czuć, że inni mnie ranią, że mi szkodzą. Zaszczepiałam w głowie nowe przekonania. Zdrowy dystans jest na wagę złota. Dobrze odpuścić, wybaczyć (rozumiejąc czym jest wybaczenie), co się da - naprawić i wyrzucić żal, który zżera i wiąże z przeszłością jak 30-letni kredyt ;)
I nie traktować siebie zbyt poważnie. Życie wcale nie jest poważne, wręcz przeciwnie. To nam brakuje zabawy.

Wyrzucenie z siebie złogów emocji, których ja nie dopuszczałam do świadomości z różnych przyczyn, wiązało się z wewnętrzną transformacją. Podróżowałam po obcych lądach, w ciemności, w deszczu i zimnie. Wtedy nie wiedziałam, że zaraz  wejdę z inną przestrzeń, w spokój, poczucie wdzięczności i siły – nagrody za wysiłek włożony w naprawienie siebie.

Żeby dokonać zmiany, trzeba rozstać się z tym, co dla nas niedobre. Żeby czegoś się pozbyć, trzeba to przetrawić, jak to w naturze bywa. Jeśli pojawiało się dużo trujących emocji, proces trawienia może trwać i może być bolesny. Będzie się odbijało, ulewało, wzdymało.

Skumulowane emocje znajdą ujście przez zakamarki ciała. Spektrum stanów chorobowych jest szerokie. Pracując nad wewnętrzną i zewnętrzną zmianą, prawdopodobnie nie będziemy już potrzebować truć się jedzeniem i używkami. Zauważymy, że nasze ciało to mieszkanie naszego umysłu, o które należy zadbać – bardziej niż o mieszkanie – dom!
Kto o nas zadba lepiej, niż my sami?

Kiedy zaczynamy zdrowieć (nabierać formy), przychodzi stan skupienia i koncentracji. Jest to też czas pewnego napięcia, bycia „do środka”, odkrywania siebie na nowo. Nie łatwo być otwartym i gotowym na niewiadomą zmianę. Ale warto ufać. To czas nauki akceptacji, wsłuchiwania w siebie i słuchania innych, wdzięczności, życzliwości. To zmiana postawy, przekonań, przeprowadzka do nowego po czasie tułaczki. Potrzebujemy pozytywnej energii! Jesteśmy na nowo jak dzieci, które dopiero się uczą. Być ciekawym siebie jak dziecko świata - wspaniałe!
Pozwolić sobie na różne reakcje, emocje, uczucia i stany, porzucenie złudnej kontroli na rzecz kierowania się dobrą intencją. Koncentracja na dobrych stronach życia. Zdrowy wgląd w siebie. Dbałość. Uważność.
Podróże po przyjaznych lądach…. Kierunek? DOBROSTAN.…………. 😍




Czytaj więcej >

Uzależniony czyli chory, słaby i najlepiej żeby zniknął


Temat uzależnienia nie jest mi odległy. Znam go z domu rodzinnego. W tej historii nie było wygranych. Cierpi cała rodzina, jeśli do uzależnionego dołączy druga patologiczna jednostka, tym gorzej dla całej reszty. Nie przez przypadek zostałam terapeutką rodziny i uzależnień. Teoria teorią (choć przy procesie certyfikacji teorii było najmniej), ale doświadczenie życiowe to szkoła, jakiej nie da żadna instytucja. Lata dojrzewania w centrum zmagania się z chorobą, lata autoterapii i trudnych treningów intrapsychicznych nie zastąpią nawet najlepsze studia psychologiczne.

Człowiek przesiąka tematem, dorasta w nim i od niego zależy co z tym dalej zrobi. Okoliczności może mieć sprzyjające lub krytycznie niekorzystne, może powtórzyć los rodzica, lub zupełnie przeciwnie – zostać mistrzem świata.



Byłam wczoraj w kinie na filmie „Najlepszy”*. Ponury i przygnębiający listopadowy wieczór został wchłonięty bez pamięci przez historię z życia wziętą. Ciężko uzależniony facet, narkoman, wraca do życia, do sportu i osiąga najwyższy szczyt. Sportowy i życiowy. Chciał udowodnić sobie, że da radę. I dał! Pada w tym filmie wiele mądrych sentencji.
Jak ta, że każdy, kto wychodzi z nałogu, jest mistrzem świata.

Dlatego ja też się nią czuję – mistrzynią. Nie musiałam zmagać się z odwykiem, ale miałam trudny start, ogromne obciążenia i wiele razy stałam na krawędzi, z której tylko mały kroczek dzielił mnie od upadku. Mam mnóstwo samozaparcia, woli życia, obowiązkowości – być może rodzinna szkoła życia tego mnie nauczyła. Przeżyłam i mam całkiem nie-byle-jakie to życie!


Drogi do świadomości samego siebie są różne, prowadzą przez labirynty, przez kryzysy, przez sukcesy, przez lepsze i gorsze momenty. Niektórzy twierdzą, że musi nam się przytrafić jakaś katastrofa, ciężka choroba czy kryzys, żeby spojrzeć na swoje życie i otaczający świat inaczej.
Z pewnością nie ma lepszej drogi do samoświadomości niż samodoświadczanie, samopoznanie.
Taką drogą może być UZALEŻNIENIE.
Może, bo wcale nie musi. Może, pod warunkiem, że zostanie wykorzystane jako bodziec do działania, a nie jako kajdany skazanego.

Bycie człowiekiem uzależnionym czy pochodzenie z takiego środowiska, to ciągle w naszych realiach coś wstydliwego, stygmatyzującego. Nie dotyczy nas, dotyczy gorszych. Nie afiszujemy się z tym, z obawy o wrzucenie w szufladkę „patologia” lub po prostu ze wstydu. Takie pojęcia jak trzeźwość czy abstynencja są abstrakcyjne, niemodne, wzbudzają podejrzenie. A jednocześnie panuje społeczne przyzwolenie na picie do woli, przez każdego, przy każdej okazji.



Dlaczego uzależnieni są stygmatyzowani? 
Jest wiele powodów. Obarcza się ich odpowiedzialnością za zdegradowanie samego siebie, za rozpad rodziny, krzywdę parterów i dzieci. Ocenia się ich jako słabeuszy, bez silnej woli, podatnych na wpływy, nieudolnych i niedojrzałych. Wrzuca hurtowo do worka marginesu społecznego, niezależnie od okoliczności. Traktuje jako hedonistów i egocentryków, skupionych wyłącznie na zaspokajaniu swoich przyjemności.

Często to prawda. Są tacy, co przegrywają tę walkę, o ile w ogóle ją podejmą. Nie zależy im, nie mają celu, ani motywacji. Nie mają wsparcia, nawet najlepszemu terapeucie nie będzie zależeć na wyjściu z nałogu, tak jak powinno osobie chorej czy jej rodzinie. Ale to nie znaczy, że trzeba ich potępić, uznać za straceńców bez szans na zmianę.

alkoholicy wysokofunkcjonujący tzw. HFA (High Functioning Alcoholics). Istna plaga. Mają status zawodowy, rodziny, majątki. Dla nich alkoholik to menel, margines. Ale nie oni, w życiu! 
To może być Twój kolega czy koleżanka, stale na lekkim rauszu, bo gatunkowe wino czy droga brandy nie są przecież takim samym uzależniającym C2H5OH jak tania nalewka...
Nie zdają sobie sprawy, że alkohol to niewielki fragment całego problemu. Że problem w tym, że nie radzą sobie z własnym życiem. 



Żeby zrozumieć, jak poprzez uzależnienie można odmienić swoje życie na lepsze, trzeba podkreślić wagę terapii. Długiej, żmudnej, trudnej terapii psychologicznej, złożonej z kroku z przód i dwóch w tył, kiedy kształtujemy na nowo wolę przetrwania i sens egzystencji. Po kilkuletniej terapii, będącej transformacją życiową, nabieramy innego poglądu na świat wartości i zasad. Terapia jest szansą, którą można wykorzystać bądź nie. Ale z pewnością jest ogromną pracą nad samym sobą. Wysiłkiem i walką. Osoba uzależniona, po terapii, „czysta”, to ktoś, kto stawił czoła wielkiemu problemowi. Stawił mu czoła i dał radę. Pomimo destrukcyjnych szponów nałogu, podjął wyzwanie i zmienił jakość swojego życia, oraz życia swojej rodziny, o ile jej wcześniej nie stracił bo i tak bywa.


To nie buła z masłem, to nie kurs asertywności, to nie szkoła coachingu. To długi proces, wieloetapowy. W terapii trzeba się zetknąć z druzgoczącym poczuciem winy, wybaczyć sobie, znaleźć nowe wartości, wzmocnić kręgosłup tak, aby nie musieć uciekać od siebie. Pokora wobec siebie i ogółu życia, jaką przejawiają w postawie życiowej trzeźwi uzależnieni, jest godna szacunku i podziwu, warto dawać ją za przykład, zamiast tępić słowa podając za wzór ludzi, którzy nigdy nie zaznali słabości, a patrzą na innych z pouczeniem, jak należy żyć.

Jeśli miałeś trudności i pokonałeś je – nie masz potrzeby, by pouczać innych. Osobista zgoda na rzeczywistość pozwala innym żyć swoim rytmem, każdy ma z osobna swój scenariusz i sam reżyseruje swoje życie.
Zawsze chciałam pracować z ludźmi i dla ludzi. Nie zarządzać ale wspierać, dzielić się wiedzą, wskazywać kierunek, podnosić świadomość i kompetencje społeczne. Nie władać, ale wzmacniać. Uwrażliwiać.
Poszukiwałam, testowałam. Relacje biznesowe zamieniłam na relacje terapeutyczne. Wtedy zaczęłam przyglądać się ludziom baczniej. Jakie mają potrzeby, czego poszukują. Uczyłam się, jak dopasować swoje możliwości do ich potrzeb.

Szybko się rozczarowałam – ludzie szukają szczęścia i zdrowia podanego na tacy. Chcą iść na skróty. Chcą szybkich metod, łatwych narzędzi, czarodziejskich technik. Prosto to wykreować i sprzedać, poddając naiwną wiarę psychomanipulacji. Wystarczy chcieć, by wykorzystać bezlitosny rynek. Człowiek potrzebuje spójności, będzie się męczył w tej hipokryzji. Wszystkie te czarodziejskie szybkie metody będą znieczulającym plastrem, którego działanie mija szybko.

Kogo obchodzi uzależniony alkoholik? Komu zależy, żeby wrócił do aktywnego życia? Ośrodki uzależnień są niedofinansowane, w dużych miastach przeładowane, próżno szukać darmowych grup DDA. Po terapii zamkniętej lub dziennej, uzależniony wraca do swojej rzeczywistości. Jeśli znajdzie wsparcie w organizacji pozarządowej, to fajnie, ale nie każdy chce chodzić na AA, które jest ruchem przykościelnym, opartym na wierze religijnej i modlitwie do Boga.


Z uzależnionymi nie pracuje się po wierzchu, nie wmawia się im złotych idei, nie pakuje się ściemy. Niektórzy próbują iść okrężną drogą ale życie szybko weryfikuje ten wątpliwy wysiłek. Kiedy zobaczą w jakim są punkcie życia, kim są, co za nimi a co być może przed, chcą pracować w prawdzie, nie zamydlać sobie oczu – tu szybkie i łatwe metody polegną. Już wiedzą, że praca nad sobą wymaga wglądu, że to proces, który trwa całe życie. Wiedzą, ile stracili, ile mogli stracić i jak łatwo jest tracić. Doceniają, co mają. Mają pokory, szacunku do zwykłego życia, do prostych życiowych wartości. Nie bez lęku, nałogi są podstępne. Ale, jeśli trwają w trzeźwości, mają więcej zgody ze sobą i pokoju, niż niejeden „zdrowy”.

Nie wstydzą się słabości. Przyznają do błędów. Starają się przyjąć, jak jest. I żyją w nieustającej czujności. Nie ufają swoim emocjom i stanom, kontrolują się. Wiedza, że mogą przyjść kryzysy i trudności, nadaje im bycia człowiekiem z krwi i kości. Tylko głupiec uparcie i ślepo wierzy, że zawsze będzie pięknie bo „myśli mają moc przyciągania”. W jakimś stopniu tak, mamy wpływ na swoje samopoczucie poprzez siłę mentalną, ale nie mamy wpływu na wszystko, życie jest zmienne, dynamiczne, nieprzewidywalne. Takie dyrdymały dla masonerii, to oszukiwanie siebie. Nikt po długim uzależnieniu i długiej terapii tego nie łyknie.

Dlatego, zanim ocenisz i wystawisz osąd, zobacz z kim naprawdę masz do czynienia.
Oni idą per aspera ad astra, przez trudy do gwiazd… 






* Film „Najlepszy” - reż. Ł.Palkowski 2017
Wyszłam z kina poruszona, pod ogromnym wrażeniem historii i tego, jak została pokazana. Warto!

Czytaj więcej >

Perfekcyjna rodzina z tabloidu

Dziś byłam z mężem i młodszym na rowerach (starsze na kolonii), po drodze parki, place zabaw, restauracja. Jest sierpień, dzień wolny od pracy, wszędzie pełno rodzin i towarzyskich spotkań kobiet z dziećmi (pikniki na kocykach). A raczej bełkot na trawie!
Bo to trajkot nieustający! W kółko wałkowanie tematów okołodziecięcych: kupa, zupa, ząb pierwszy, drugi i dziesiąty, które czyje co robi i jak wspaniale to robi, jak się zachowuje i co czuje wraz z diagnozą potrzeb i możliwości (portret psychologiczny na poczekaniu), że mąż nawet raz upiekł ciasto i w ogóle wspaniale "pomaga" przy dzieciach, że dziś krem z warzyw i dzieci tak chętnie jedzą, że wczoraj małe nie spało, bo kawy się opiła, a nie powinna; że dzieci chodzą na zajęcia umuzykalniające, od pierwszego kroczku, tak słodko się ślinią i mają ciuszki z Zary.

Mam wrażenie, że zajob związany ze standardami życia rodzinnego osiąga wyżyny. Chcemy mieć takie wspaniałe i udane życie rodzinne, że pochłania to wszystkie siły, trzeba być w temacie, wiedzieć jak najwięcej, żyć rodzicielstwem bliskości i niczym więcej.
Mam taki przesyt spraw okołodomowych, że jak wychodzę do znajomych, albo robimy wycieczki rodzinne, robimy wszystko, żeby od codziennej prozy odetchnąć, pogadać o wszystkim innym... Jest tyle ciekawych tematów do poruszenia, opinii wzbogacających i poruszających przytłoczony dniem świstaka umysł. Jest? A może nie ma?

Rozumiem, że życie domowe, dzieciaki - to pochłania, ale żeby w 120% i świat poza nie istniał? Czy nie po to spotykamy się z innymi, aby oderwać się od spraw, od których zazwyczaj oderwać się nie możemy? Nie lubię takich spotkań i męczą mnie, gdzie się mieli w kółko o dzieciach, porównuje je i „filozofuje” co jest bardziej prawidłowe i bardziej im przydatne, które lepsze i które bardziej; gdzie monotematycznie obgaduje się swoich partnerów i narzeka, albo nie narzeka, a wręcz idealizuje. Tak sobie myślę, że w tym względzie jestem socjopatką.

Moja mama opowiadała mi, że 30 parę lat temu, kiedy udało jej wystać całą noc pod sklepem i dostać rano kurczaka, kiedy zrobiła już pranie we Frani z osobnym odwirowaniem i kiedy zrobiła obiad wcale nie z półproduktów, chwila wytchnienia z koleżanką to był raj. Kawka i papierosek, koc przy domu. Pamiętam to. Nie miałyśmy do nich wstępu, bawiliśmy się w pobliżu, ale żadne nie było przyklejone, nie lataliśmy co sekundę z okrzykiem: mama, mama! Dzieciaki były najczęściej w swoim gronie, całymi dniami biegając po podwórkach, odkrywając swoją dziecięcą kreatywność.  Dorośli mieli swój czas. Nie był to czas poświęcony na gadanie o rozwoju dzieci, ich emocjach, potrzebach, możliwościach. Wtedy po prostu nie było takich standardów. Nie było idealnych stylów wychowywania. Nieustannego koncentrowania się na dzieciach i dogadzaniu im. Przede wszystkim nie było ideału szczęścia! Rodziny perfekcyjnej! Wtedy nikt nie myślał o ideałach. Wtedy szczęście było przedmiotem akademickich rozważań filozofów i opasłych rozpraw naukowych, a dziś każdy konował wpycha ci swój poradnik, jak być idealnym rodzicem i osiągnąć absolutne szczęście.

Dziś nie masz wyjścia – musisz być idealny.






Czytaj więcej >

Różowy miś. Bajka dla dzieci o tolerancji

W niezwykłej krainie, na skraju lasu, wśród rozległych pól, barwnych dolin i szemrzących strumyków żył mały niedźwiadek. Na imię miał: Różowy. Ale Różowe miał on nie tylko imię. Mały miś był bowiem pokryty od stóp do głowy futerkiem w kolorze bajecznego słodkiego... różu. Mały niedźwiadek był z tego naprawdę dumny. Co prawda jego rodzice wyglądali inaczej. Mieli brunatne ciemne futra.
„Pewnie kiedy dorosnę, kolor futerka mi się zmieni” - myślał niedźwiadek. Ale zarazem głęboko wierzył w to, że zostanie różowy na zawsze. Takie futerko na pewno chciałby mieć każdy mały i duży miś!
- Mamo - zapytał kiedyś - czy chciałbyś mieć takie futerko jak ja? Różowe?
- Synku, twoje futerko jest piękne ale mnie podoba się takie, jakie mam. W tym swoim brunatnym futerku jestem sobą. Nie będę i nie chce być inna.
No tak  - pomyślał miś -  też nie chcę być inny, niż jestem.

Minął jakiś czas. Przyszła pora na pójście Różowego do szkoły. To wielka zmiana. Cała rodzina musiała przewędrować na drugą stroną rzeki. Dotąd był tylko z mamą i tatą, bawił się hasając przez pola i las, robił fikołki na pagórkach, wdrapywał na drzewa. Zawsze jednak sam. Różowy nie znał żadnych małych niedźwiadków. Dopiero szkoła miała być miejscem, gdzie pozna inne misie i będzie mógł razem z nimi bawić się, wspólnie odkrywać nowe rzeczy i miejsca. Różowy był niezwykle ciekawy jak wyglądają inne misie, co mówią, jak lubią spędza czas. No i czy wszystkie małe misie są różowe?
W końcu nadszedł ten dzień, pierwszy dzień szkoły. Różowy stanął w drzwiach klasy, niepewnie rozejrzał się wokół i podreptał do ławki. Ojej, w klasie siedziały same małe brunatne niedźwiadki! Wszystkie spojrzały w kierunku Różowego. Zaczęły między sobą szeptać. Pokazywały go łapkami. Różowy ledwo wytrzymał do dzwonka. Kiedy ten zabrzmiał, szybko wyszedł ale chmara innych misiów już podążała za nim.
- Misie-chłopaki nie mogą być różowe!  - krzyknął pierwszy.
Jesteś inny i dziwny, nie pasujesz do nas - dodał następny.
- Nie jesteś prawdziwym misiem, jesteś taki zabawny, hahaha - krzyczały inne misie naśmiewając się z Różowego.
Było mu bardzo przykro. No tak, był inny, wyróżniał się. Ale dlaczego inne misie od razu go odrzuciły?
Dlaczego nie chciały poznać go bliżej? Może mogliby być do siebie podobni?
- Nie dali mi szansy - zapłakał Różowy.
Wrócił do rodziców i od razu oznajmił:
- Nie chce być różowy. Nikt mnie takiego nie polubi. Wszyscy będą się naśmiewać i wytykać mnie łapkami. Nigdy więcej nie pójdę do szkoły aaaaaaaa! - na dobre rozpłakał się Różowy.
Tata wziął go na kolana, przytulił i powiedział:
- Jesteś wyjątkowy. Ale to nic złego. Wcale nie musimy być wszyscy tacy sami. Właściwie... nigdy nie jesteśmy. Pod futerkiem mamy wiele podobieństw ale też wiele różnic. Każdy z nas. I to, że na zewnątrz wyglądamy inaczej, nie znaczy, że gorzej czy lepiej.

Mama podeszła do Różowego, pogłaskała go po różowej czuprynce i powiedziała spokojnym tonem:
- Pamiętasz jak kiedyś bardzo nie chciałeś się zmieniać? Nie chciałeś być inny niż jesteś? Tak jaki jesteś, jesteś w sam raz. To znaczy, że nie musisz nikomu się przypodobać, aby ktoś Cię polubił. Najważniejsze jest to, co masz pod futerkiem – jaki jesteś naprawdę. Kiedy misie poznają cię naprawdę, każde z nich będzie chciało mieć cię za przyjaciela. Tylko daj im szansę.
Głowa do góry, mały. Pokaż innym dzieciom, jaki jesteś naprawdę - dodał tata.

Różowy się zamyślił. Wiedział, że dla rodziców jest wspaniały taki, jaki jest. Dotąd też czuł się sam ze sobą dobrze, nie przeszkadzało mu, że jest różowy. Dbał raczej o to, jaki jest. Szanował miejsca w których był, w których się bawił, bo był to dom dla wielu innych zwierząt i roślin. Nigdy nie śmiecił w lesie. Nie gonił ptaszków, nie łamał gałązek.
I dopiero kiedy inne niedźwiadki zaczęły wytykać go łapkami i wyśmiewać, zapragnął stać się taki, jak oni. Ale tylko przez chwilę. Różowy wiedział, że rezygnując z siebie, aby inni go polubili, nie uzyska nic dobrego. Że będzie nadal mu smutno, tylko schowa to głębiej. Dlatego postanowił załatwić to inaczej.
Następnego dnia wszedł do klasy i powiedział:
- Misie. Nie możecie oceniać mnie tylko dlatego, że wyglądam inaczej. Inny wcale nie znaczy gorszy. Znam swoją wartość i wiem, że mogę wam wiele pokazać! Umiem błyskawicznie wdrapać się na najwyższe drzewo. Mogę przeturlać się przez całą łąkę. Potrafię też rozpoznać odgłosy zwierząt i odgadnąć po śladach kto przeszedł przez las. Na dodatek jestem świetnym kolegą i zawsze podzielę się kanapką, z tym który jej nie ma. Kto chce poznać jaki naprawdę jestem?
Małe misie spojrzały najpierw na siebie, potem na Różowego i powoli zaczęły podnosić w górę łapki. Okazało się, że zebrała się niezła grupka. Misie zaplanowały po szkole wspólne zabawy, żeby lepiej się poznać.
Zostało jednak kilka misiów, które nie chciały kolegować się z Różowym.
- To nic - pomyślał - nie wszyscy muszą mnie lubić.
I miał całkowitą rację!








Czytaj więcej >

Słabości moją siłą!

Ludzie to stworzenia zdolne do różnych form zachowań. Nasze zasoby, różne mechanizmy i przemiany w nas samych potrafimy wyłapać, konstruktywnie wykorzystywać, nadając ster życiu.
To będzie źródłem motywacji, wzmocnienia i postępu.Ale ludzie nie mają formuły. Mają za to słabości. Za każdym razem, kiedy doświadczają, pobierają nową naukę lub traktują to jak porażkę, wyciągają nowe wnioski (budujące lub nie), formułują nowe rozwiązania (lub grzęzną w kryzysie). Słabości to nie tylko niedyspozycje, ułomność, destrukcja. Popularne "walcz ze słabościami" co właściwie znaczy? Słabości są częścią nas. Kim byśmy byli bez słabości, cyborgami?
Bez których naszych słabości byłoby nam ciężej w życiu i dlaczego ciężej?
Funkcjonowanie życiowe mogą utrudniać nam wydarzenia z przeszłości, niechciane wspomnienia, czyli to, czego już nie zmienimy. Wspomnienia ciągną za sobą ciężar naznaczenia, samokrytykę, negację, bezsilność i wstręt do tego, co nas przez wydarzenia z przeszłości przyblokowało. Ale słabości są integralną częścią nas samych, to nie są napastujące nas znienacka, w najmniej pożądanych chwilach, odłączone od nas siły mroku. To jesteśmy MY.

Przeobrażenie słabości w wartości dodane pomaga odnaleźć sens życia w samym życiu.

To znaczy, że nie potrzebujesz czynników z zewnątrz, które nadadzą wiatr w twoje żagle.
Nie potrzebujesz dodatkowych ideologii, idei, filozofii, mantry ani nauki większych i silniejszych niż te, które tkwią w tobie samym.
Wszystko, czego potrzebujesz, masz w sobie.

Przykłady cech niechcianych, bez których bylibyśmy kimś innym, iż jesteśmy (to są przykłady odzwierciedleń, pewne możliwości spojrzenia z dystansu i wyciągnięcie pozytywów tam, gdzie pozornie ich nie ma):
NADKONTROLA
Nadmierne kontrolowanie siebie i otoczenia może ostrzegać i chronić np. przez popadnięciem w nałogi. Sprawia, że jesteśmy czujni, wyczuleni. Może dawać poczucie kontroli rzeczywistości i choć to złudne, poczucie bezpieczeństwa. Dzięki nadkontroli mamy poczucie, że wiemy co myślimy, czujemy, co się z nami dzieje, możemy też uniknąć manipulacji.
PERFEKCJONIZM
Jest naszym własnym szefem. Pomaga wyznaczać i osiągać cele, wzmacnia samorozwój. Dążenie do ideału skłania do wyszukiwania wyzwań, do odważnej ich realizacji. Ambicja perfekcjonisty nigdy nie pozwala mu na osiągnięcie na laurach i zadowolenia się byle jakim wynikiem.
SAMOKRYTYKA
Chroni przed popadnięciem w przerzucanie winy za swój los na innych. Przed popadnięciem w rolę ofiary ale też przed egocentryzmem, narcyzmem. Dzięki samokrytyce nie koncentrujemy się na błędach innych osób, ale na sobie. Dostrzegamy to, co możemy w sobie zmienić.
LĘK
Jest sygnałem, wewnętrznym ochroniarzem, znakiem stop, punktem zwrotnym, informacją, że coś jest nie dla nas – nie zawsze dlatego, że rzeczywiście nie jest, ale też, że nie jest w tym czasie lub nie w takiej formie. Pozwala zatrzymać się, zastanowić, przyjrzeć z bliska. Jest naturalny. Jest potrzebny.
ZŁOŚĆ
Emocja ta, jest trzecią obok lęku i nadziei motywacją, pchającą nas do przodu (lub do tyłu). Nie bez przyczyny, ktoś mądry powiedział, że jest to cecha idealistów. Pokazuje nam nasze własne kompleksy, przywary, braki, to czego nie tolerujemy i nie akceptujemy. Pokazuje jak wąski jest świat naszych przekonań. Bez złości nie ma innych emocji, jest martwica.
Kiedy zobaczysz, jak własne słabości mogą działać na twoją korzyść, pozostaje być wdzięcznym za wszystko co było twoim dotychczasowym życiem – za doświadczenia, zwątpienia, porażki i cierpienia, bo w drodze zmiany już nie musisz udawać nikogo kim nie jesteś, przed nikim.







Czytaj więcej >

Skutek uboczny pozytywnego myślenia


MYŚL POZYTYWNIE! Twoje szczęście to twój wybór. Możesz mieć ŻYCIE (pracę/partnera/dom) jakie tylko chcesz. Możesz czuć się doskonale, być dokonały. TY masz na to wpływ! Ty decydujesz, jak twoje życie wygląda. Możesz mieć, co tylko chcesz. Po prostu zrób to, zmień to! 

Jeśli macie problem, z którym nie potraficie sobie poradzić i traficie na kogoś, kto wam powie, że absolutnie możecie go zmienić (jeśli tylko zechcecie!) i jeszcze przy tym będziecie świetnie się czuć (czuć się źle jest pass...), bo "całokształt twojego samopoczucia i życia to twój wybór" to robi się niebezpiecznie. Dlaczego? Bo łatwo w to uwierzyć i zacząć siebie dręczyć. A osoba udzielająca taką radę, nie weźmie żadnej odpowiedzialności za ewentualne negatywne konsekwencje.
A to wszystko pod płaszczykiem dążenia do idealnego życia idealnego JA. Tryskającego szczęściem. Porzuć wszystko, co ci nie pasuje (nie pracuj nad związkiem, tylko szukaj kolejnego), wybierz szczęście idąc za prostą poradą, opartą na uniwersalnej recepcie dla każdego. Jeśli masz zasoby - odpowiednio zmotywowany, możesz podejmować ryzyko. Jeśli ich nie masz, to te złote rady, będą tylko pustym frazesem, który może dostarczyć nowe flustracje! 




"W imperatywie pogoni za szczęściem doszło do znaczącego przesunięcia. O ile tradycyje społeczeństwo ufundowane jest na zakazie (...) o tyle obecnie wkroczyliśmy w epokę, w której nie tylko możemy, ale jesteśmy moralnie zobligowani do wyrażania naszych potrzeb. (...) Teraz możemy - i powinniśmy - być szczęśliwi 24 godziny na dobę."*

Bo możesz lepiej, bo możesz coś zmienić, a nie zmieniasz, bo możesz być inny (lepszy), bo nie myślisz jak powinieneś (pozytywnie), nie czujesz się świetnie (wellness to podstawa), że tkwisz w tym cholernym punkcie, w tej okropnej pracy, w tym duszącym związku i na pewno to twoja wielka wina. 
Jeśli miałeś jakiś jeden problem, teraz masz dwa.
Ten, który był i nowy. Dostałeś w bonusie samodręczyciela.
Czy z takim przekonaniem da się coś konstruktywnego zrobić? 
Problemy zawsze jakieś będą. Każdy ma swoje huśtawki, gorsze i lepsze dni, rozterki małe i większe, każdy czasem bywa wściekły bez wyraźnego powodu, nie ma sensu szukać w tym drugiego dna, człowiek homogeniczny nie jest, a w naturze równowagi nie ma.
Pozytywne myślenie? 
Nie każdy musi myśleć pozytywnie i porażki traktować jako nowe doświadczenia, wierzyć w wyłącznie pozytywne happyendy, programować swoją podświadomość na tę oczekiwaną lepszą wersję, uśmiechać mimo smutku, nie każdy zamiast kłopotów musi widzieć wyzwania i podnosić sobie poprzeczkę. Nie każdy musi porywać się z zapożyczoną od kogoś motywacją do walki. Nie każdy musi dążyć do idealistycznego szczęścia.
Pozytywne myślenie niczego nie załatwi (są sytuacje, których nie da się przeskoczyć).
Pozytywne myślenie może być niebezpieczne. Optymizm może być niebezpieczny!

Myśleć trzeba o tym, na co ma się realny wpływ. Myśleć i kombinować, zmieniać w miarę swoich możliwości, w miarę tych możliwości zaakceptować, polubić, odpuścić, lub przejmować się nadal.
Ale nie musimy mieścić się w jakiejś statystyce przyjętych „właściwych” zachowań, nie musimy tkwić w "marazmie niewykorzystanych" możliwości.
Jeśli czujecie, że NIE macie na tę zmianę aktualnie wpływu, jeśli wiecie, że nie rozwiążecie problemu od ręki, nie dokładajcie sobie. Nie skaczcie na głęboką wodę. Nie zadręczajcie się. Macie jeszcze inne możliwości.
Możecie poszukać dobrych stron tej sytuacji (tego zachowania), dostrzec w tym jakieś nowe doświadczenie, część egzystencji, coś, co wnosi w życie jakąś wartość, mimo wszystko. Jeśli nie dacie rady (nie każdy chce, nie każdy jest w stanie) jest jeszcze inne wyjście.
Stan, który może, na tą chwilę, ułatwić wam życie. Stan, który polecam. 
Możecie przyjąć tę sytuację (te zachowanie), jako status quo, zgodzić się na nią, nawet jeśli tego nie lubicie i wcale wam się to nie podoba, czyli zwyczajnie przyjąć, jak jest. Bez ciśnienia

                             


I jak? Udało się? :)





* cytat z "Pętla dobrego samopoczucia"  Andre Spicer, Carl Cederström, wyd. PWN 2016








Czytaj więcej >

Copyright © Szablon wykonany przezBlonparia